Podobno w edukacji odchodzi się już od publicznego odpytywania uczniów na forum klasy. Piszę „podobno”, ponieważ są szkoły, w których taki sposób weryfikowania wiedzy wciąż ma się dobrze. Każdy z nas posiada własne doświadczenia związane z postawieniem w takiej sytuacji, która bądź co bądź jest dość stresogenna. Człowiek postawiony nagle wobec pytania, którego się nie spodziewał, nie zawsze potrafi zareagować sprawnie i w sposób oczekiwany przez pytającego. Niektórzy dość łatwo odnajdują drogę poprzez ścieżki pamięci i docierają do miejsca, gdzie kryje się właściwa odpowiedź. Inni zaś błądzą jak w labiryncie, próbując raz za razem innego kierunku. Są też tacy, którzy nawet nie próbują odpowiedzieć, stoją w miejscu i mają nadzieję na to, że może nagle znikną, rozpłyną się w powietrzu lub nauczyciel o nich zapomni. Przeważnie nawet nie słyszą treści pytania, skupiając się na innych bodźcach takich jak mimika twarzy, gestykulacja rękoma czy ton głosu, które dodatkowo potęgują stres.

Tego typu problemy związane z pytaniem nie ograniczają się jedynie do sytuacji szkolnych. Pojawiają się także w innych, związanych z rutyną dnia codziennego, w których doświadczamy podobnych emocji. Nawet taka prosta sprawa jak zaczepienie na ulicy. Gdy ktoś nagle, zupełnie znienacka zatrzyma nas i zapyta o drogę, potrzebujemy chwili, aby skupić się i odnaleźć w miejscu, w którym się znajdujemy, a potem kolejnej chwili, aby ułożyć w głowie drogę do celu. I mówimy w tym przypadku o ludziach dorosłych lub prawie dorosłych – takich przeważnie pyta się o drogę – którzy przecież mają większe doświadczenie życiowe niż dzieci. Nie zależy to chyba od wieku, ponieważ nawet ludzie z wieloletnim stażem pracy, odpytywani i egzaminowani w swoim życiu już niejednokrotnie, bardzo często odczuwają ogromny stres przed kolejnym tego typu „sprawdzianem wiedzy”.

U dzieci do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jedna kwestia, mianowicie brak dostrzegania sensu niektórych pytań. Zwyczajnie nie potrafią ich zrozumieć, a co za tym idzie, nie mają pojęcia, jakiej odpowiedzi oczekuje od nich dorosły. Rodzice natomiast wręcz lubują się w zadawaniu pytań i powtarzaniu ich w kółko, dopóki nie uzyskają odpowiedzi. W przypadku tych najmłodszych często jedyną odpowiedzią jest wyrywanie się, ucieczka, płacz lub inne histerie. Wynika to z faktu, że dzieci przeważnie nie umieją odpowiedzieć na pytania typu: „Czemu to zrobiłeś?”, „Czemu krzyczysz?”, „Czemu biegasz?”. Można byłoby w odwecie zapytać dorosłych: „Czemu mają służyć te pytania?”. Czy one są w tym momencie potrzebne? Musimy zastanowić się, czy naprawdę oczekujemy jakiejś sensownej odpowiedzi od kilkulatka i czy jesteśmy gotowi zmierzyć się z konsekwencjami naszych natarczywych pytań. To my jako dorośli bierzemy odpowiedzialność za reakcję dzieci na nasze słowa i zachowanie. Mając tego świadomość, zawsze możemy dobrać je inaczej, w sposób bardziej przemyślany. Mały człowiek nie jest w stanie przewidzieć skutków swojego postępowania. Co innego dorosły. Jeżeli zatrzymuje dziecko, chwytając za rękę i trzyma kurczowo, pytając kilka razy: „Czemu to zrobiłeś?”, powinien zmierzyć się z reakcją obronną, która nastąpi zaraz potem, czyli z wyrywaniem się, szarpaniem i często również krzykiem. To jest naturalny odruch osoby, która czuje zagrożenie: ucieczka lub atak. Nie ma wtedy czasu ani miejsca na jakąś sensowną odpowiedź.

Zresztą większość dzieci nie potrafi uzasadnić swoich czynów. Wynikają one w głównej mierze ze sposobu, w jaki poznają świat, to znaczy przez doświadczenie. Próbują swoich sił z wieloma elementami otaczającej ich rzeczywistości, aby dowiedzieć się, jak one smakują, pachną, czy są twarde, czy się potłuką, jak daleko polecą, czy utoną w wodzie itp. W relacji z drugim człowiekiem również przeprowadzają ciekawe eksperymenty: ugryzą, uszczypną, uderzą, kopną, pociągną za włosy czy też popchną. Na początku nie odbierają tych zachowań jako agresywnych, ponieważ nie mają nic złego na myśli. Nie analizują swoich czynów pod kątem oceny moralnej. Trudno więc im odpowiedzieć na pytanie: „Czemu?”. Chłopiec przechodził obok piłki, to ją kopnął, bo piłka jest przecież do kopania. Dziewczynka zobaczyła ładny kwiatek, to go zerwała, bo chciała powąchać. Takie reakcje są dla nich zupełnie naturalne i nie rozumieją, w jaki sposób można to jeszcze uzasadnić i czemu dorośli wciąż zadają to samo pytanie, strasznie się przy tym wściekając.

A jak to jest, gdy dzieci zadają pytania rodzicom? Na pewno większość z nas była świadkiem podobnego zdarzenia np. w sklepie: „Mamo, kupisz mi lizaka?”. Jakże często słyszą od mamy jedynie słowo: „Chodź!”. Każdemu z nas przynajmniej raz zdarzyło się odpowiedzieć podobnie. To w sumie żadna odpowiedź, więc dziecko, podobnie jak rodzic w sytuacji omówionej wyżej, drąży dalej: „Mamo, kupisz?”. Jaka jest odpowiedź? Trochę bardziej rozwinięta, chociaż w dalszym ciągu dość skąpa: „Chodź, powiedziałam!”. Jak się może rozwinąć taka sytuacja, to już każdy niech samo sobie dopowie.

Teoretycznie pytania zadaje się po to, aby uzyskać odpowiedź, chyba że pytamy retorycznie. Trudność tkwi jednak w tym, aby dopasować formę pytania tak do wieku, jak i do naszej potrzeby. Uświadomienie sobie, czego tak naprawdę potrzebujemy, może pomóc, pod warunkiem że określimy konkretnie, czy faktycznie chcemy odpowiedzi, czy może wykrzykiwane pytania mają służyć jedynie rozładowaniu negatywnych emocji, odreagowaniu napięcia itp. Możemy sobie też uświadomić, że przecież nie zawsze musimy pytać, czasami znamy odpowiedź od razu. Wtedy zamiast dociekań i skupienia swojej frustracji na dziecku moglibyśmy zająć się samym problemem. Czasami wystarczy zwrócić uwagę na to, że tak nie można robić, pokazać konsekwencje, czasem dostrzeżemy, że zachowanie dziecka jest jasnym sygnałem, że potrzebna jest pomoc specjalisty. Może być różnie i wcale nie musi być łatwo. Najpierw bowiem dorosły musi zapomnieć o sobie, swoich oczekiwaniach, a potem spojrzeć na rzeczywistość dziecka jego oczami i przypomnieć sobie, jak to było.