Nie ma matki, której by nie rozpierała duma na widok samodzielnych prób dziecka. Jak pomyślę, ile czasu, nerwów, troski, starań zajęła nauka jedzenia, załatwiania potrzeb fizjologicznych, mycia zębów czy ubierania się, to mam wrażenie, że minęła wieczność. Jednak kiedy dziś widzę efekty naszej pracy, ale przede wszystkim pracy swojego dziecka, wiem, że było warto. Wszystko teraz wydaje się takie proste, takie zwyczajne. Gdzieś wyczytałam, że w nauce samodzielności najgorsza jest właśnie nauka. Czasami zapominamy, że dziecko najszybciej uczy się przez przykład, przez doświadczenie i samodzielne próby. To my, rodzice, chcemy w sposób nienaturalny przyspieszyć rozwój naszych dzieci. Czujemy ciągłą potrzebę rywalizacji, udowodnienia, że nasze dziecko może coś zrobić lepiej, szybciej. Niestety, zapominamy o tym, że najważniejsze w macierzyństwie jest dbanie o poczucie bezpieczeństwa dziecka, o akceptację, reagowanie na potrzeby dziecka oraz o empatyczne relacje. Jak się okazuje, wbrew powszechnej opinii, troska i duże zaangażowanie rodziców w zaspokajanie potrzeb dzieci sprawiają, że dziecko chętniej podejmuje samodzielne działania. Oczywiście ważne jest, by umieć odróżnić faktyczną potrzebę od wymuszeń i zachcianek.

Czy istnieje sprawdzony sposób na kształtowanie samodzielności u dziecka? Myślę, że każda mama taki sposób musiała wypracować sobie sama. Należy pamiętać, że jest to długotrwały proces, który nie kończy się wraz z umiejętnością chodzenia czy jedzenia. Znacznie trudniej jest towarzyszyć dziecku w jego wzrastaniu w taki sposób, by było nie tyle samodzielne, ile niezależne. Aczkolwiek jest kilka rzeczy, pod którymi, podejrzewam, podpisze się każda mama.

Po pierwsze, a może to i najważniejsza rzecz w mojej ocenie – należy starać się nie porównywać swoich dzieci z rówieśnikami, a już na pewno wystrzegać się tego przy dzieciach. Trzeba umieć zaakceptować fakt, że każde dziecko to odrębna jednostka, która uczy się wszystkiego indywidualnie. Wydaje mi się, że warto obserwować swoje pociechy i poszukać przyczyn niepodejmowania własnych prób. Często jest tak, że jednego dnia dziecko wszystko wykonuje z wielką ochotą, a drugiego już nie. Może nie ma ochoty, może się zmęczyło, potrzebuje chwili wytchnienia, może się czymś zraziło. My, dorośli, też tak mamy, funkcjonujemy na podobnych zasadach.

Po drugie, sztuka, jaką jest cierpliwość, musi przejść na wyższy poziom. Najlepiej jest sobie uświadomić, że potrzeby dziecka są poniekąd ważniejsze, ponieważ ich zaspokojenie jest uzależnione w dużej mierze od nas – dorosłych. Dobrze by było cierpliwie, z dużą czułością i otwartością znosić kolejne prośby o pomoc, nawet jeśli byłyby one na wyrost. Podobnie jest w sytuacji, kiedy dziecko staje się zosią samosią i wszystko chce robić samo. Szczególnie kiedy spieszymy się do przedszkola, pracy. Wówczas nierzadko wywieramy presję na dziecko, żeby się pospieszyło bądź, co gorsza, próbujemy wyręczyć je w ubieraniu się, bo niestety nasza zosia będzie robić wszystko dwa razy wolniej. Na wszystko dziecko musi mieć czas i tego po prostu nie przeskoczymy.

To zniecierpliwienie i nieumiejętność zaakceptowania sposobu radzenia sobie naszego dziecka w danej sytuacji wiele o nas mówi. Owszem, nie jest to nic dziwnego, że czujemy czasem złość. Ważne, żeby tej złości nie okazywać. Dobrze jest postarać się na chwilę zatrzymać, uświadomić sobie, że jest to dość kluczowy moment w życiu naszego dziecka, który może zadecydować o jego niezależności i sposobie radzenia sobie w sytuacjach stresowych w przyszłym życiu.

Po trzecie, dobrze jest dziecku dać wybór, jak daną czynność powinno wykonać, również wtedy, jeśli wiemy, że wybrany sposób skazany jest na porażkę. To nie jest tak, że od razu dzieci wiedzą, jak należy postępować. Wiele rzeczy dało się zauważyć podczas wspólnych zabaw, kiedy to sama próbowałam narzucić sposób wykonania jakiejś czynności. Wówczas w odpowiedzi słyszałam, że sama mam coś pokolorować, coś zbudować, a synek będzie tylko obserwował. Zrozumiałam, że niestety zrobiłam mały zamach na jego kreatywność. Musimy uważać, aby dziecka nie wyręczać. Pamiętam, że kiedy podczas rozszerzania diety postanowiłam dać dziecku wybór, często sama łamałam zasady. Co chwilę zabierałam łyżkę z rączki czy co rusz wycierałam rączki i buźkę. Dziś próby jedzenia zupy łyżką czy rączkami już tak dziecka nie stresują i bardziej skupiamy się na walorach zdrowotnych i smakowym. To głównie ja sama potrzebowałam więcej spokoju i zaufania w umiejętności dziecka.

Kiedyś bardziej zwracało się uwagę na pewne nasze niedociągnięcia. Kiedy przyszliśmy z czwórką ze sprawdzianu, to padało pytanie, czemu nie piątka. Dziś wiem, że warto skupić się na rzeczach dobrych, często mówić dziecku, że jesteśmy z niego dumni. To nie znaczy, że nie mamy zwracać uwagi na coś, co dziecko robi źle, ale pewne niedoskonałości wcale nie muszą wynikać z jego złej woli, lecz jeszcze z pewnej nieumiejętności. Warto podkreślać to, że każda czynność wychodzi naszemu dziecku coraz lepiej. Kiedyś dziecko wołało, że chce siusiu, a dziś już samo umie się obsłużyć, bez niczyjej pomocy.

Po czwarte, dobrze jest dać dziecku możliwość zrobienia czegoś samodzielnie. Rodzicom trudno przyjąć fakt, że dziecko chce mieć autonomię i możliwość wyboru. Czasami boimy się poważnych konsekwencji, a czasami zmęczenie sprawia, że nie chcemy dokładać sobie kolejnego obowiązku. U nas w domu sprawdza się sposób, by dać dziecku możliwość wyboru na przykład ubrań do przedszkola spośród dwóch rzeczy wybranych przeze mnie wcześniej. W tej sytuacji i wilk jest syty, i owca cała. Ja utrzymałam poniekąd nad tym kontrolę, a dziecko zyskało poczucie samostanowienia. Jest to też okazja do dyskusji o upodobaniach, ale i uczenie się, że nie warto upierać się przy swoim. Poza tym zawsze wskazane jest, by mówić spokojnie, choć przy uporze przedszkolaka jest to nie lada wyzwanie. Staram się, niemniej jednak... Ponadto dobrze jest jasno wyrażać swoje potrzeby. Wyjaśniać, dlaczego się nie zgadzam na coś, co dziecko chciałoby zrobić samodzielnie. Argument "nie, bo nie" albo "ja tak mówię, bo jestem dorosły" niestety będzie wzbudzał więcej buntu, płaczu i nie przyniesie zamierzonego efektu. Nie działają też tzw. półprawdy czy traktowanie dziecka infantylnie, ponieważ szybko wykryje fałsz. My również nie lubimy być tak traktowani.

Możliwości zrobienia przez dziecko czegoś samodzielnie mają też przełożenie na wykonywanie obowiązków domowych. Warto dawać dziecku obowiązki już we wczesnym dzieciństwie. Często wynikają one ze spontaniczności dziecka i jego potrzeby robienia czegoś wspólnie. Dlatego czasem można przymknąć oko na bałagan przy wspólnym gotowaniu czy pieczeniu. Takie zachęcanie do próbowania znacznie bardziej zmotywuje, by nasza pociecha sama wychodziła z inicjatywą. Ponadto w naszym przypadku bardzo pomocne stało się doświadczenie z przedszkolem. Choć synek swoją przygodę z przedszkolem zaczął zaledwie trzy miesiące temu, już widzimy niesamowity progres ku samodzielności. Dla naszego „Nieśmiałka z dystansem do wszystkiego” spokój, cierpliwość i racjonalne podejście nauczycieli były bardzo pomocne.

Ciężko jest się wyzbyć nam, rodzicom, ciągłej kontroli nad sytuacją. Nie pozwalamy dziecku niczego doświadczyć, głównie dla tzw. dobra dziecka. Taka postawa niestety przynosi skutek odwrotny w postaci lęku przed samodzielnością. Nadopiekuńczość sprawia, że dziecko przestaje próbować, zniechęca się, bo wie, że spotka się to z dezaprobatą rodziców. Oddanie dziecku kontroli i odpowiedzialności za jego decyzje i poczynania w tych drobnych, może jeszcze nie tak znaczących kwestiach sprawia, że dziecko wierzy w swoje możliwości i jest bardziej odporne na negatywne niekiedy konsekwencje. Czasami niestety zauważam, że w swoich decyzjach kieruję się w stronę nadopiekuńczości, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Kiedy jednak pozwolę synkowi odejść od stołu i nie zjeść od razu obiadu, to przy następnym posiłku nie ma już większego problemu. Kiedy pozwolę mu samodzielnie korzystać ze sztućców, oczywiście zawsze pod moim czujnym okiem, i ugryzę się w język, by po raz kolejny nie powiedzieć, że jest na to za mały, widzę jego ogromne zadowolenie i zaskoczenie, kiedy uda mu się samemu coś pokroić.

Przy drugim i przy kolejnym dziecku sprawa jest znacznie prostsza. Łatwiej nam jest już zaobserwować pewne symptomy świadczące o gotowości do wykonywania samodzielnie różnych czynności. Ale żeby nie było nam tak łatwo, zazwyczaj kolejne dziecko jest odwrotnością pierwszego. Ot, taka przewrotność losu. Niemniej jednak wszystkie powyższe uwagi też będą miały swoje zastosowanie.