Nadszedł pierwszy dzień wakacji, chyba jeden z najradośniejszych w roku. Nie tylko dla uczniów, ale i dla rodziców. Łapiemy oddech od szybkiego szkolnego tempa, głowy mamy pełne marzeń, planów, wizji letnich przygód, a w powietrzu unosi się cudowny klimat nieograniczonej wolności. Dawniej ten wakacyjno-wolnościowy klimat wiązał się też z książkami. Stałym punktem początku wakacji była wizyta w bibliotece i naręcze wynoszonych z niej książek na wakacyjny czas, często jako substytut wakacyjnych doznań, nie dla każdego dostępnych w realnym życiu. Obecnie jednak książkowy klimat (nie tylko wakacyjny) staje się rzadkością, a wszelkie czytelnicze akcje organizowane przez szkoły i biblioteki pozostają bez odzewu ze strony dzieci i młodzieży. Czytelnictwo książek odchodzi do lamusa. Nam, dorosłym, pozostaje jedynie załamywać ręce. Dlaczego dzieci nie chcą czytać? Odpowiedzi jest kilka.
Przede wszystkim nie mają takiej potrzeby. Potrzeba czytania nie istnieje sama z siebie. Jest wtórna wobec innych potrzeb psychicznych. Taką wyższą potrzebą może być na przykład potrzeba samorealizacji. Nie mają świadomości wartości lektur. Nie wiedzą więc, że książki mogą lepiej niż media społecznościowe poszerzać ich zasób wiedzy, że mogą podnosić ich inteligencję, rozwijać wrażliwość, empatię, wyobraźnię, że mogą poprawiać ich skupienie i koncentrację, że ułatwiają stosowanie zasad ortograficznych i interpunkcyjnych, poprawiają pamięć i tak dalej, i tak dalej. Być może nie przedstawiliśmy im tej listy dobrodziejstw, sformułowanej właśnie w formie konkretnych korzyści, a nie ogólnych idei. Niestety często wśród młodych dominuje myślenie w kategoriach korzyści i strat, a więc w przypadku czytania – straty czasu przy braku zysku. Bez języka korzyści być może się nie obejdzie. Chociaż można też powiedzieć ładniej – bez języka konkretów.
Kolejny powód – nie polubiły czytania. Nie jest to dla nich czynność przyjemna, relaksująca, nie pałają miłością do książek. Dlaczego? Bo w pierwszej fazie czytanie rzeczywiście jest pewnym trudem, wysiłkiem, wymaga zaangażowania, czasu i cierpliwości. Do tego dochodzi wolne tempo czytania. Wszystko to zmniejsza zrozumienie tekstu i sprawia, że czytanie nie jest ani zabawne, ani przyjemne. A skoro podobne korzyści (w mniemaniu młodych) można uzyskać bez wysiłku, scrollując ekran telefonu, to po co wybierać trudniejszą ścieżkę? Słusznie. Aby ten trud czytania pokonać, dziecko wymaga obecności rodzica i pomocy w przygotowaniu do odbioru literatury – i merytorycznie, i technicznie. A więc pomocy w dobraniu książki interesującej, odpowiedniej do wieku, pomocy w czytaniu (na przykład symultanicznym albo naprzemiennym), w wyjaśnianiu niezrozumiałych słów, w poprawie płynności czytania i tak dalej. I dopiero z czasem czytanie staje się łatwiejsze, naturalniejsze i przyjemniejsze.
Aby tak się stało, konieczny jest też nawyk czytania. Brak nawyku to kolejna przyczyna spadku czytelnictwa. Po prostu brakuje klimatu czytelniczego w otoczeniu dziecka. Za nawyk czytania odpowiadają dorośli, którzy kształtują go poprzez własne czytelnicze postawy i poprzez taką organizację dnia – zwłaszcza młodszych dzieci – aby książki były jednym z jego punktów.
Kolejna przeszkoda to ogromne trudności z koncentracją. Współcześnie dzieci mają trudności z siedzeniem bez ruchu przez kilka minut, z odrobieniem lekcji, ze skończeniem rozpoczętej czynności, a nawet zapamiętaniem, co mają zrobić. Jak zatem można oczekiwać od nich skupienia się na abstrakcyjnej treści? I to jeszcze w bezruchu, bo taka postawa wydaje nam się odpowiednia do chłonięcia treści książki? Nie ma innego sposobu, jak wyrabianie w dziecku uważności. Albo poprzez zabawy na koncentrację, mindfulness, albo poprzez właśnie czytanie. Najpierw krótkie, stopniowo coraz dłuższe. Ale bez czytelniczej presji, która może przynieść skutek odwrotny. Lepiej sprawdzi się klimat wolności, beztroski, zabawy, wspólnego czasu – jak na wakacje przystało.