Bańki jednak nie są równe objętościowo i wydaje się, że niektóre z nich są bardzo bliskie wchłonięcia całego świata. To jest w ogóle wielkie pytanie o wolność słowa i czy w ogóle można rozmawiać o granicach wolności słowa. Czy możemy powiedzieć i napisać wszystko, czy raczej powinny być granice. Tutaj na pewno będzie bardzo głęboki podział, bo zarówno zwolenników, jak i przeciwników takiej koncepcji jest pewnie równie dużo. Oczywiście, obie te grupy z równą siłą krytykują i nie dopuszczają do siebie słowa „cenzura”. Bo przecież ograniczanie treści nawołujących do nienawiści, rasistowskich i tak dalej nie jest i nie może być cenzurą. Jest to według nich cywilizowanie debaty publicznej. No i w porządku. Ale co, jeśli będą o tym, co można, a czego nie można, mówić i pisać, decydować ci, którzy na przykład uznają, że treści którejś religii nawołują do nienawiści albo nie wpisują się w globalną bańkę informacyjną? Istnieje ryzyko, że ogromna część opinii publicznej zostanie pozbawiona prawa głosu w imię ogólnoświatowej idei ograniczania nienawiści.
Najłatwiej jest wylać dziecko z kąpielą, a więc pozbawić prawa głosu wszystkich, z którymi się nie zgadzamy. O ile łatwiej wtedy by się żyło. O ile prościej byłoby rozmawiać tylko z tymi, którzy się z nami zgadzają i podzielają nasze patrzenie na świat. Nie ma w tym oczywiście niczego złego, o ile nie ograniczamy możliwości wypowiedzi tym „innym”. W imię tolerancji, pluralizmu i walki z nienawiścią bardzo łatwo jest wylać dziecko z kąpielą i pozbawić tych, którzy na ten pluralizm (według nas) i tolerancję nie zasługują, a nienawiść (według nas) to ich drugie imię.
Tak nie można z kilku powodów. Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że sprawy zaszły już tak daleko i mam niewiele złudzeń co do tego, że można się z tej drogi cofnąć. Jestem przekonany, dość pesymistycznie, że jako społeczeństwo dwudziestego pierwszego wieku staczamy się coraz bardziej do tych baniek, które nie są już bańkami narodowymi, mniej już nawet ideowymi, ale bardziej, może to zabrzmi brutalnie – plemiennymi. Duża część nas jest ślepo zapatrzona w lidera, który z megafonem (w różnej formie) skanduje to, co my mamy za nim powtarzać. Nie myśl, nie zastanawiaj się, ale wierz, ufaj i działaj. Kiedy zadajesz pytania, zbliżasz się niebezpiecznie do granicy tej bańki. A stamtąd już krok do wypadnięcia w przestrzeń międzybańkową i bycie w nienawiści u bywalców pozostałych baniek.
Strasznie pesymistycznie to wszystko wygląda, ale rzeczywiście mam takie refleksje. Nie chodzi mi tu nawet o te bieżące tematy, jak strajk kobiet, BLM, kwestie LGBTQ+, pedofilia w Kościele i jeszcze kilka innych. Widać to w zasadzie w każdej dziedzinie życia – od szkoły zaczynając, na piłce nożnej kończąc.
Fascynujące było ostatnio to, że kiedy zwolniono Jerzego Brzęczka ze stanowiska selekcjonera dobra narodowego, jakim jest reprezentacja piłkarska, to odezwały się dwa plemiona, co ciekawe oba chciały tego zwolnienia. Jedni krzyczeli, że za późno i w złym stylu, a drudzy, że w końcu. Twitter się przegrzewał. Kolejne wzburzenie to pierwsza konferencja nowego selekcjonera, którą rozpoczął słowami Jana Pawła II. I znów dwa plemiona – ci, co szanują świętego papieża, i antyklerykałowie. Głosy ze środka albo przemilczano, albo zarzucano im niepotrzebne parcie na bycie oryginalnym.
Oryginalność dziś przez większość jest uważana za jedną z ważniejszych wartości, ale tylko taka, która jest akceptowalna przez plemię. Jeśli jesteś inny, to twoja oryginalność jest już niedobra, passe, wieśniacka, kosmopolityczna, julkowa, januszowa, cebulowa itp., itd. Ileż można znaleźć łatek na tych, z którymi się nie zgadzamy.
Co zrobić? Nie wiem. Może starać się być sobą i nie przejmować się plemiennymi wojnami?