Ostatnio w naszym domu wciąż przewija się temat gniewu, złości, wściekłości, kłótni czy obrażania się. Od niemal samego początku te emocje w jakiś sposób nam towarzyszyły. Niestety ostatnio przybrały na intensywności i nieco trudniej nam na nie reagować. Sami często nie umiemy sobie z nimi poradzić, a i nam się udzielają. Nie ukrywam, że jest to dla nas, rodziców, ogromne wyzwanie, gdyż trudne emocje angażują wszystkich właśnie domowników, a nie tylko akurat złoszczące się dziecko. A złość to emocja, której łatwo jest się dać ponieść i stracić szybko nad sobą panowanie. Ona niejako jest po to, by właśnie bezzwłocznie działać. Aby konstruktywnie wyrazić złość, dobrze jest nauczyć się wykorzystać ją jako narzędzie do rychłego zaspokojenia swoich potrzeb i osiągnięcia porozumienia.
Na co dzień nasze dzieci bardzo różnie zachowują się pod wpływem złości i wpadają w gniew nawet kilka razy dziennie. Czasami są to reakcje słowne, a niekiedy przybierają one dość gwałtowne ataki wobec innych lub rzeczy. Czasami to tylko podenerwowanie, niechęć do rozmów, zamykanie się w pokoju, a czasami ich złość powoduje eskalację bardzo negatywnych zachowań i przeradza się wręcz we wściekłość. Przyczyny złości są najróżniejsze. Czasami wydają się one dla nas niezrozumiałe, ale każda powinna być dla nas ważna i warta uwagi. Sama wiem, że czasami prozaiczne rzeczy potrafią zapalić we mnie zapłon i w końcu daję upust swojemu gniewowi. Zazwyczaj jednak dzieci mają „prawdziwe” powody do wściekania się. Naszego syna bardzo denerwuje, kiedy coś mu nie wychodzi. Czasami jest wobec siebie bardzo krytyczny, a także niecierpliwy. Wszystko chciałby zrozumieć czy zrobić od razu. Ponadto dość gwałtowne reakcje występują po naszych wszelkich zakazach. Dzieci nie znoszą, kiedy się z nimi ktoś droczy, przedrzeźnia je. Czasami żarty – w naszym odczuciu niewinne – stanowią dla nich problem. A ponadto nie radzą sobie, kiedy ktoś im coś zabiera, dokucza, nie słucha, nie zwraca uwagi bądź kiedy każemy im się po prostu nie złościć. Czasem po prostu sami nie potrafią wytłumaczyć przyczyn swojego gorszego samopoczucia i zachowania.
Ostatnio do wyjaśnienia im, i trochę też sobie, powodów złości i odnalezienia sposobów radzenia sobie z nią posłużyliśmy się książeczkami terapeutycznymi. To doskonałe narzędzie do wszelkich rozmów i dyskusji o emocjach, o tak zwanych „magicznych słowach”, trudnych sytuacjach. W sumie pierwszy raz tematyka akurat tych konkretnych książek tak bardzo je wciągnęła i zachęciła do rozmów, a nawet odgrywania scenek. Nie ukrywam, to była wielka przyjemność, słyszeć ich wnioski do dyskusji i widzieć ich zaangażowanie. Zdałam sobie sprawę, że ten temat ich nie tylko interesuje, ale w jakiś sposób dręczy. Dzieci powiedziały mi na przykład, że nie wiedzą często, dlaczego się złoszczą, albo że nie wiedzą, jak mają zareagować na nasze wybuchy złości. Trochę zrobiło mi się wstyd, nie ukrywam. Ale to było bardzo istotne doświadczenie, by właśnie skupić się na nazywaniu swoich uczuć i na bieżącym problemie i nie przywoływać „starych” problemów czy afer. Poza tym udało nam się przećwiczyć sposoby radzenia sobie ze złością oraz porozmawiać o tym, jak ją wyrazić, by nie zrobić sobie ani nikomu bądź czemuś krzywdy. Prowadzona narracja w tychże książkach pozwoliła identyfikować się dzieciom z ich bohaterami czy sytuacjami. To tylko potwierdziło im, że mogą odczuwać gniew i że jest on czymś naturalnym oraz że nie oznacza on, że jest się „złym”, „niedobrym”. Ponadto z książki nasze dzieci dowiedziały się, że mając powód do złości, nie powinno się krzyczeć czy uderzać drugą osobę, ponieważ sami tego w stosunku do siebie nie lubimy i się tego boimy. Za to mamy prawo powiedzieć, czego oczekujemy. Warto też ustalać pewne zasady, które by wszystkich bez wyjątku obowiązywały.
A same sposoby wyrażania bezpiecznie swojej złości naprawdę mnie zaskoczyły. Kiedy udawaliśmy wściekłość, a później stosowaliśmy metody radzenia sobie z nią, mieliśmy naprawdę wielką frajdę i mnóstwo śmiechu. Co ciekawe, ta wiedza im pozostała i czasem z niej korzystają. Są to sposoby, takie jak: nabieranie dużej ilości powietrza, przytulanie poduszki, zabawy młotkiem, by rozładować chęć zepsucia czegoś, wykrzyczenie się w poduszkę, boksowanie poduszki, wdeptanie gniewu w podłogę, wszelkie siłowanki, rysowanie wściekłego ludzika i podarcie go lub zakopanie, robienie z papieru udawanych kulek i potem ich wyrzucanie. To, co udało nam się wypracować przez te zabawy, to ustalenie, by w chwili złości czasem się zatrzymać, zrobić sobie przerwę i zastosować którąś z wybranych metod, a także zaobserwowanie tego, co się wydarzyło, co czuliśmy w danej chwili i opowiedzenie, czego oczekujemy. Ponadto staramy się po każdym naszym wybuchu gniewu przeprosić siebie nawzajem i powiedzieć, jak nam jest przykro.
To wszystko brzmi bardzo pięknie i daje nadzieję, ale jak się łatwo domyślić, nie od razu działa. Choć widzę światełko w tunelu, gdyż po każdym wybuchu złości przypominam dzieciom na przykład o boksowaniu, od razu na ich buziach pojawia się uśmiech i nieco rozładowuje to atmosferę. Myślę, że warto ćwiczyć. Praktyka czyni mistrza!