Taki wewnętrzny, desperacki okrzyk rozrywa niejedno serce rodzica, który za wszelką cenę chce być rodzicem idealnym. Zamartwiamy się o to, czy nam się to uda jeszcze przed narodzinami pierwszego dziecka. Czytamy różne mądre książki, poradniki, chodzimy na warsztaty i szkolenia. Wszystko po to, aby nasze relacje z dziećmi były jak najlepsze, aby kiedyś usłyszeć, że nas kocha i że jest nam wdzięczne za wszystko, co od nas otrzymało. Nie chodzi jedynie o dach nad głową, wyżywienie, odzież i pieniądze. Oczekujemy, że nasze dzieci będą kiedyś umiały dostrzec całe nasze poświęcenie, które towarzyszyło ich wychowaniu. I jakoś często jest tak, że im bardziej się staramy, tym gorsze widzimy tego efekty w relacjach z dziećmi. Skutki naszych działań nie zawsze są takie, jak je przewidujemy. Taki niepożądany obrót sprawy może doprowadzić do frustracji, załamania nerwowego i stopniowego wątpienia w to, że jest się dobrym rodzicem. Będąc zaś w podobnym stanie trudno na nowo znaleźć siłę, aby wciąż starać się być lepszą mamą i lepszym tatą.

Taki stan rzeczy można trochę porównać do... pieczenia ciasta. Dlaczego? Ponieważ w przypadku stawiania pierwszych kroków w dziedzinie cukiernictwa również czytamy poradniki, może oglądamy jakieś filmiki, podpytujemy koleżanki, mamy, ciocie i babcie. A do tego szukamy odpowiedniego przepisu. I często wydaje się, że wszystkie składniki dodaliśmy, jak należy, trzymaliśmy się instrukcji krok po kroku, a jednak po raz kolejny wyszedł zakalec. Znowu pytamy, tłumaczymy, jak było, szukamy przyczyny i słyszymy mnóstwo porad. Ale tak naprawdę trzeba wszystko wyczuć samemu. Może zabrakło nam trochę cierpliwości, nie poczekaliśmy, aż wszystkie składniki ogrzeją się do temperatury pokojowej. A może byliśmy zbyt mało delikatni i biszkopt opadł od nadmiernych wstrząsów i zbyt gwałtownych ruchów. A może… było milion innych przyczyn, które w innych warunkach nie miały znaczenia, ale u nas akurat zaważyły na wszystkim.

Wracając do dzieci, każde z nich jest inne, ma własną wrażliwość i wymagania. Nie ma jednego schematu sprawowania opieki i wychowania, który na pewno, na sto procent, przyniesie spodziewane efekty. Ktoś mi mówił, że dziecko musi mieć ciszę i spokój, ale niektóre dzieci najlepiej zasypiają przy szumie odkurzacza lub przy włączonym telewizorze. Ktoś kazał ubierać dziecko w dodatkową warstwę, gdy ma ono zimne rączki. Ale w jakimś artykule przeczytałam, że zimne ręce u dziecka to coś normalnego, za to trzeba sprawdzać temperaturę karku. Inni tłumaczyli mi, że rutyna i schematy pomagają w usypianiu dziecka o wczesnej porze, tyle że wszystkie moje dzieci usypiają bardzo późno, bez względu na sposób spędzenia dnia. Podobno też dzieci miały lubić jeść to, co ja jadłam w ciąży − chodziło o przyzwyczajenie do smaku. Niestety, to też się nie sprawdziło – żadne z nich nie je ogórków kiszonych i kapusty. Każda mama mogłaby tak wymieniać w nieskończoność „złote rady”, które dostała od różnych osób, które nie sprawdziły się na żadnym z jej dzieci.

Skoro takie zwykłe, opiekuńcze czynności nie są uniwersalne i nie zawsze uda się je zastosować, to tym bardziej nie da się znaleźć takich uniwersalizmów w kwestii wychowania. Sama z doświadczenia wiem, że każde dziecko, chociaż jest wychowywane przez tych samych rodziców i teoretycznie według tych samych zasad, jest całkiem inne. Wpływ na to ma przede wszystkim jego własny temperament i cechy dziedziczne, ale także różne czynniki zewnętrzne, które często pomijamy. Jednym z nich może być obecność rodzeństwa. Pierwsze dziecko zawsze jest samo, każde kolejne ma już inne warunki bytowe. Innym czynnikiem jest zmęczenie rodziców wynikające z posiadania więcej niż jednego dziecka. Przejawia się ono w rozdrażnieniu, braku cierpliwości, senności itp. Nawet jeśli mały człowiek nie umie tego nazwać, z pewnością to dostrzega i wyczuwa. Jego wrażliwość kształtuje się wtedy inaczej niż starszej siostry lub starszego brata, który nigdy nie widział mamy w podobnym nastroju. I to wcale nie jest nic złego, to jest zupełnie ludzkie. Jako rodzice nie musimy udawać, że jest inaczej, nie musimy z tym walczyć. Jedyne, co musimy, to mieć tego świadomość, abyśmy umieli zmienić nasze podejście do sprawy.

Czasem jest tak, że to, co na pierwszy rzut oka wydaje się czymś negatywnym, w rzeczywistości jest przejawem czegoś dobrego. Może się to wydawać dziwne, ale tak jest np. z płaczem. Nie wiem, czemu płacz małego dziecka jest tak stygmatyzowany i interpretowany jako marudzenie, wymuszenie, rozwydrzenie, rozpieszczenie i wiele jeszcze innych „-eń”. A gdybyśmy odrzucili te wszystkie krzywdzące oceny i zrozumieli, że małe dziecko, noworodek i niemowlę komunikuje się właśnie poprzez płacz? Oznajmia w ten sposób swoje potrzeby i dolegliwości. Gdy moja dawna znajoma napisała mi, że urodziła dziecko, jest zmęczona, niewyspana i bliska płaczu, odpisałam Jej jedną, jedyną radę: cokolwiek by się działo, pamiętaj, że gdy Twoje dziecko płacze, to dlatego, że bardzo mocno Cię kocha i jesteś dla niego najważniejsza na świecie. Wierzę, że w tym zdaniu zawarta jest cała prawda. Chcemy, aby nasze dziecko nas kochało, ale nie możemy znieść, gdy płacze. A ono w ten właśnie sposób pokazuje, że bardzo nas kocha, potrzebuje naszej pomocy, ufa nam bezgranicznie i tylko przy nas czuje się bezpiecznie. Płacze, bo inaczej nie umie tego zakomunikować.

Niestety, przeważnie ta nieumiejętność komunikacji zostaje dłużej i rozciąga się na cały okres dojrzewania do dorosłości. Przecież od nastolatka też nie zawsze dowiemy się wprost o tym, co właśnie w tej chwili czuje. Zamiast powiedzieć nam, że się boi nowej szkoły, że przejmuje się nieprzyjemnym spięciem, które miał dzisiaj z najlepszym kolegą, że potrzebuje tylko naszej obecności, akceptacji i zrozumienia − będzie burczał, trzaskał drzwiami, krzyczał i wyrzucał nam nasze wady jako rodziców. Te wszystkie zachowania, a także wiele innych, nie świadczą wcale o jego negatywnych uczuciach do nas. Wręcz przeciwnie. Skoro przychodzi do nas, nawet jeśli przychodzi po to, aby wykrzyczeć żale i pretensje, to właśnie dlatego, że jesteśmy dla niego ważni i właśnie nas potrzebuje. Trochę to nieudolnie komunikuje, ale zwyczajnie inaczej nie potrafi.