Zagrożenie to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki przez uczniów, którym powinęła się noga, którzy nie dają rady z jakiegoś przedmiotu albo po prostu sobie dane treści odpuścili. Stan zagrożenia oceną niedostateczną komunikuje się w szkołach najczęściej na około miesiąc przed radą klasyfikacyjną, żeby dać młodzieży szansę na podniesienie się i zawalczenie o oceny.

No właśnie – o oceny – bo to one są główną walutą w szkole, o czym zresztą pisałem ostatnio. Tak naprawdę zanika gdzieś staranie o wiedzę, o umiejętności i kompetencje, gdyż ten obraz przesłania chęć otrzymania upragnionej oceny pozytywnej, najczęściej nie wyższej niż dopuszczająca. Metody jej osiągnięcia są najczęściej mało motywujące i rozwijające i ograniczają się do wykucia jakiejś partii materiału. Całemu temu przedsięwzięciu towarzyszy strach, stres i nakładana w domu rodzinnym i w szkole presja wyniku. Wszystkie te czynniki, zamiast motywować, zapędzają ucznia w kozi róg poczucia porażki, niewystarczalności, generują wyrzuty sumienia i wpychają w coraz częstsze w młodym pokoleniu stany lękowe i depresję.

Oczywiście to tylko jedna strona, bo uczniowie często sami doprowadzają do sytuacji podbramkowych, ale oni są jeszcze niedojrzali i niedoświadczeni, a to my, ich rodzice i wychowawcy, powinniśmy pokazywać, że oprócz brania odpowiedzialności za swoje decyzje istnieje również możliwość otrzymania wsparcia bez słów krytyki i negatywnego podejścia, ale konstruktywnego, nastawionego na efekt z życzliwością i otwartością.

Nam, dorosłym, jest często bardzo trudno podejść do tych problematycznych uczniów bez uprzedzeń i bez zniecierpliwienia, bo sami nie stwarzają wokół siebie atmosfery otwartości. Są często roszczeniowi, uważający, że nauczyciel się uwziął – pełni poczucia niesprawiedliwości. W tym układzie ciężko jest znaleźć płaszczyznę współpracy. Dlatego też uważam, że to na nas, dorosłych, spoczywa odpowiedzialność za wyjście w kierunku nawet tych, którzy działają nam na nerwy, są wiecznie naburmuszeni i roszczeniowi. Gdzieś muszą poznać inne sposoby radzenia sobie w życiu i chyba lepiej dla nas, żeby ten wzorzec mieli od nas.

Od nauczyciela wymaga to nie lada samozaparcia i często kroczenia wbrew swoim przekonaniom i uprzedzeniom wobec tego ucznia. Mamy taki zawód, który wymaga od nas radzenia sobie nawet w sytuacjach, które nie będą dla nas komfortowe. Po to kończymy studia pedagogiczne, po to się szkolimy, żeby nabywać nie tylko warsztatu merytorycznego z wiedzy, której nauczamy, ale również interpersonalnego. Musimy poszerzać swój wachlarz narzędzi komunikacyjnych, żeby móc profesjonalnie, asertywnie i życzliwie radzić sobie z sytuacjami niemiłymi, które raczej wolelibyśmy wyrzucić z naszego życia. Taki mamy zawód. Wymaga on od nas ogromnej wiedzy, taktu, cierpliwości i oceanu empatii za śmiesznie małe pieniądze.

Wierzę jednak w to, że ci z nas, którzy zostali w zawodzie i którzy nadal chcą (muszą?) ciągnąć wózek oświaty, są świadomi, że bez ciągłego poszerzania swoich horyzontów zatrzymamy się w rozwoju, a to prosta ścieżka do wypalenia i depresji. Na razie możemy liczyć tylko na siebie nawzajem i szkoda, że nadal tak rzadko korzystamy z doświadczenia innych nauczycieli. Musimy się bardziej otworzyć, schować uprzedzenia do kieszeni. Łatwo się pisze, ale w rzeczywistości nadal, wchodząc na nauczycielskie fora, można częściej trafić na kłótnie, niesprawiedliwe oceny i hejt. Czemu sami sobie to robimy? Nie znam prostej odpowiedzi na to pytanie, ale chciałbym patrzeć i patrzę w przyszłość z optymizmem. Nie stawiajmy się samych w stan zagrożenia. Otwórzmy się na konstruktywną współpracę!