W połowie listopada obchodzimy Międzynarodowy Dzień Tolerancji. Wiele ostatnio o niej pisałem, bo w szkole tolerancja jest wartością kluczową, a jej praktykowanie powinno być jak oddychanie, jak każda inna czynność, o której na co dzień nie myślimy. Tolerancja jest konieczna do tego, żeby procesy edukacyjne i wychowawcze w szkole miały choć cień szansy powodzenia. Wielokrotnie pisałem o tym, że w oświacie, w szkole najbardziej kluczowe jest podmiotowe traktowanie wszystkich uczestników szkoły, jeśli można tak napisać, a więc nie tylko tych, którzy uczą i się uczą (oraz ich rodziców), ale również tych, którzy dbają o to, żeby warunki, w jakich te procesy przebiegają, były godne i sprzyjały edukacji. Mam tu na myśli oczywiście pracowników obsługi i administracji szkół. Bez współdziałania wszystkich nie będzie dobrej szkoły.

Na czym jednak tę tolerancję opierać i w jaki sposób ją w sobie wytworzyć? Moim zdaniem nie ma innej drogi niż życzliwość, którą rozumiem jako brak uprzedzeń i zakładanie dobrej woli (albo przynajmniej niezakładanie złej) w kontaktach ze wszystkimi w szkole. Tolerancja jest wartością, której nie zbuduje się na podejrzeniach, plotkach i lęku o to, czy przypadkiem ktoś nie chce zrobić mi krzywdy, co często kończy się profilaktycznym unikiem, ucieczką w skrytość, w oziębłość, w nieufność czy w końcu w bierną agresję.

Myślę, że naprawdę ogromna większość ludzi (pomijając tych o socjopatycznych i psychopatycznych skłonnościach) chce być lubiana i chce lubić innych ludzi. Myślę, że chcemy budować dobre relacje między sobą i zasadniczo cenimy sobie wokół siebie spokój. Ale z drugiej strony mamy całe dziedzictwo opartej na systemowej przemocy i przymusie edukacji, a więc szkoły, w której jasno zaznaczona jest władza, jesteśmy my i są oni. Z tego naprawdę trudno wyjść i naprawdę bardzo trudno jest zmienić paradygmat edukacji z podawczego na kooperacyjny.

Równie ciężko jest zrozumieć, że bez tej kooperacji w edukacji nie jest możliwe skuteczne nauczanie. Oczywiście wszystkiego można się nauczyć ze strachu, zdać nawet na szóstkę, ale potem wyprzeć tę wiedzę, bo obarczona jest ona wspomnieniem traumy. Myślę, że wielu z nas, którzy doświadczali szkoły lat 80. i 90. ma takie doświadczenia. Ja mam.

Zmiany nie są łatwe, ale też nie chodzi o to, żeby być sztucznie uśmiechniętym, naiwnie bezkrytycznym lekkoduchem. Chodzi mi raczej o to, żeby zacząć zmianę od samego siebie. Przekroczyć swoje przyzwyczajenia i utarte schematy poprzez otwieranie się małymi krokami, zwiększanie poziomu zaufania do uczniów, do koleżanek i kolegów, do innych pracowników szkoły czy w końcu do rodziców naszych podopiecznych. Takie małe kroki mogą okazać się dla nas bardzo orzeźwiające, dające nowe perspektywy i doświadczenia, których sami się nie spodziewaliśmy.

Czy się sparzymy? Oczywiście, że tak, bo jesteśmy ludźmi z całym naszym bagażem traum, smutków, ale też radości. Z takimi samymi ludźmi się stykamy na co dzień. Wyciągając do nich rękę, uśmiechając się, możemy się spotkać z odtrąceniem i wyszydzeniem, ale nie zwalnia to nas z prób przekraczania tych barier.

Myślę, że jest to kluczowe w pracy nauczyciela, żebyśmy byli tak samo otwarci dla wszystkich w szkole, żebyśmy nie tworzyli wokół siebie baniek i frakcji „my i obcy”, ale żebyśmy tak samo szanowali każdego, nawet tego, który dla nas nie jest życzliwy i nie odwzajemnia tej tolerancji. To jest klucz do nauczycielskiego profesjonalizmu, ale również fundament zmiany w tych, którzy uczą się na naszym przykładzie.