Coraz więcej uchodźców dociera do Polski. To wspaniałe, że ponad pół miliona Ukraińców znalazło miejsce w naszych domach, mieszkaniach, klasztorach, hotelach. Nie było chyba takiego przypadku w historii współczesnych kryzysów humanitarnych, żeby aż tyle osób uciekło z jednego kraju i nie było potrzeby tworzenia obozów dla uchodźców. Zdajemy egzamin z człowieczeństwa, z wierności zachodnim wartościom. To chrześcijaństwo w praktyce, mimo że przecież nie każdy przyjmujący jest chrześcijaninem. Wielka sprawa. Rację mają ci, którzy mówią, że Polacy dają to, czego nie otrzymali w 1939 roku.

Przyjeżdżający do nas uchodźcy to głównie kobiety i dzieci, a dzieci potrzebują edukacji. Pisałem ostatnio o tym, jak rozmawiać o wojnie, jak otoczyć opieką ukraińskie dzieci, które już teraz są w Polsce. Przyjeżdżający uczniowie to jednak zupełnie inna historia. Bo przede wszystkim nie są tu, bo chcą tu być, ale przyjechali, bo muszą. W Ukrainie bombardowane są szkoły, mordowani nauczyciele, jak choćby bohaterski dyrektor szkoły w Basztance, w obwodzie mikołajowskim. Dyrektor został w szkole, która została splądrowana przez rosyjskich barbarzyńców. Został rozstrzelany. Takie informacje docierają do nas regularnie. Dramatyzm tej wojny przywodzi na myśl najczarniejsze czasy II wojny światowej, które znamy z opowieści naszych dziadków, a przede wszystkim z kart książek. Rzeczywistość okazała się być brutalna i prześcigająca to, co wydawało się być nie do prześcignięcia.

W środku tego wszystkiego są uchodźcy i najsłabsi – dzieci. Te dzieci, które do nas przyjeżdżają, są w różnym wieku i w różnym stanie. Ich znajomość języka polskiego jest najczęściej na bardzo słabym poziomie. Co tu dużo kryć – jest on dla nich językiem obcym. I teraz pojawili się w dużej liczbie i nawet najczulsze, najbardziej serdeczne i pełne empatii przyjęcie nie będzie dla nich choćby namiastką domu, za którym płaczą, nie będzie ekwiwalentem rodziny – bo rodzina walczy i umiera. Te dzieci powinny być aktywizowane i „zagospodarowane”, ale z całą pewnością nie wrzucane w wir polskiej szkoły, a więc dołączane do klas, tam gdzie są miejsca, bo może to przynieść dodatkowe szkody i jeszcze bardziej straumatyzować te dzieci.

Nie chodzi mi tu oczywiście o to, że zostaną źle przyjęte albo będą odpytywane pod tablicą. Chodzi mi raczej o to, że bez znajomości języka i w tak głębokiej traumie może być to dla nich zbyt duży stres związany z aklimatyzacją. Co więc robić? Dobrze, że ktoś wpadł na pomysł tworzenia grup, klas przygotowawczych, w których odbywać się będą zajęcia z języka polskiego, zajęcia terapeutyczne i stopniowe wprowadzanie w polską rzeczywistość. Myślę, że nie ma też na co czekać, bo nie wiadomo, jak długo ta cała sytuacja potrwa. Trzeba zakładać raczej negatywne niż pozytywne scenariusze, bo to zawsze lepiej zabezpiecza rzeczywistość. Natomiast nawet gdyby sytuacja się uspokoiła, to i tak uchodźcy nie wrócą do domów szybko i masowo. Edukacja jest potrzebna tym dzieciom nie tylko dlatego, że wiedza jest ważna, ale przede wszystkim jako element porządkujący, pokazujący, że świat pomimo tąpnięcia nadal jest, że pomimo wielkiej dziury w sercu są ludzie, którzy próbują tę dziurę łatać.

Jestem przekonany, że dzięki wielkiej empatii i miłości, którą Polacy okazują Ukraińcom, poczują się oni u nas zaopiekowani i rozpocznie to nową epokę we wzajemnych relacjach. A jest to niezwykle potrzebne, żeby prowadzić narrację tych relacji w dużo lepszej wierze, niż to było do tej pory. Szkoda tylko, że dzieje się to w tak tragicznej sytuacji i hańba wszystkim, którzy sięgają po wojenne metody, po mordowanie cywili, po niszczenie szkół i domów. Ludzkość się nie zmienia, nie tylko w tych złych sprawach, ale na szczęście również w swoich eksplozjach miłości, miłosierdzia i empatii.