Temat stawiania granic dzieciom jest tak szeroki, że zasługuje na szczególną uwagę, i myślę, że nie da się go streścić i wyczerpać w jednym tylko felietonie. Nie ukrywam, jest on dość trudnym tematem, bo nie wystarczy się z nim zapoznać, ale w praktyce łączy się z pojęciem zaspokajania potrzeb, powinności, odpowiedzialności, poczuciem własnej wartości, asertywności. I jak się łatwo domyślić, od nas samych zależy, czy dzieci zrozumieją temat i będą w tej sferze dobrze się poruszać.
Dzisiaj trochę inaczej podchodzi się do granic. Są one pewnym wyznacznikiem ku samodzielności dziecka. Kiedyś z kolei granice pojmowano jako zbiór pewnych reguł, zasad, które narzucano dzieciom i oczekiwano, że będą przestrzegane, co wiązało się oczywiście z zastosowaniem systemu kar i nagród. Efekt był taki, że albo dziecko się podporządkowało i w miarę akceptowało zastany stan, albo próbowało te granice omijać. Jeżeli coś w tym systemie granic funkcjonowało nie tak, zazwyczaj to dzieci obarczane były odpowiedzialnością.
Na szczęście dzisiaj stawia się granice dzieciom, by lepiej same umiały decydować o sobie, by umiały same się bronić, współpracować z innymi. Natomiast rodzice starają się dzieciom towarzyszyć, a jednocześnie pokazać, że ich granice są równie ważne. Nie na zasadzie demokracji czy po to, by zupełnie bezrefleksyjnie dać dzieciom możliwość robienia, co się chce. Rola rodziców sprowadza się do przewodnika, autorytetu, a nie kogoś, kto skupia całą władzę i jest nieomylny.
Samo pojęcie „granice” brzmi dla mnie bardzo poważnie i po przeczytaniu wielu książek, artykułów powoli dostrzegłam ważkość tego zagadnienia. I żeby nauczyć się stawiania granic dzieciom, czasami wystarczy zaakceptować bardzo przyziemne kwestie, bo od takich rzeczy dziecko zaczyna nam komunikować, czego potrzebuje, czego nie chce. Chodzi tu głównie o spanie, jedzenie, załatwianie potrzeb fizjologicznych, czy dziecko chce komuś podać rękę, czy chce się z kimś przywitać, z kim chce się bawić, pod czyją opieką chce być, kogo chce prosić o pomoc w różnych sytuacjach. Oczekuje od nas tylko poważnego traktowania.
Precyzyjnie rzecz ujmując, granice możemy podzielić na ogólne reguły obowiązujące w domu, np. pora kładzenia spać, ilość obejrzanych bajek, wspólne czy oddzielne spożywanie posiłków. Są też granice, które mają charakter bardziej osobisty, np. czy szanujemy się nawzajem, czy dajemy sobie czas na prywatną i intymną sferę życia. Granice mają nam pokazać to, co lubimy, to, co akceptujemy, to, czego nie lubimy, to, czego nie chcielibyśmy mieć. Dzieci potrafią bardzo prosto i szczerze wyznaczać swoje granice, my natomiast stosujemy już pewną poprawność polityczną. Jeżeli szanujemy ich granice, one starają się odwzajemnić tym samym. Małe dziecko nie robi niczego złośliwie, ale trzeba sobie to uzmysłowić (myślę, że każdy rodzic nad tym musi w pewien sposób popracować), by zrozumieć, że dziecko czasami jest na tyle niedojrzałe, że nie umie dostrzegać granicy drugiego człowieka, nie umie jej wyczuć, dostrzec, zrozumieć, uwzględnić potrzeb innych. Dlatego ważne jest, by z dzieckiem rozmawiać z pozycji „ja”, nie agresywnie, ale spokojnie, jasno, bez zbędnych ozdobień. Jeżeli będziemy z dzieckiem walczyć czy ignorować jego granice, to ono również będzie walczyło, ignorowało nasze granice. Będzie podążało za przykładem.
Dobrze sobie również uświadomić, jaki chcemy osiągnąć cel, wyznaczając granice. Najprościej byłoby, gdyby przez wyznaczanie granic dzieci dostosowywały się do naszych oczekiwań. Jednak to bardzo egoistyczne podejście. Często w wyznaczaniu granic przeważają powody praktyczne, które uznajemy za przyjemne czy wartościowe. Moje granice mają przede wszystkim sprawić, że będę się dobrze czuła, ale nie kosztem drugiego. Każda rodzina jest inna i w każdej sprawdzają się różne reguły. Należy pamiętać, bo często z tego powodu robimy sobie wyrzuty, że granice nie są czymś stałym. Mogą się zmieniać wraz z rozwojem dzieci czy może porą roku, z upływem czasu i położeniem, w jakim się znajdujemy.
Długo zajęło mi zrozumienie, że granice się zmieniają, że są elastyczne i nie ma w tym niczego złego. Zawsze nam powtarzano, że najlepsza jest konsekwencja. Jak się okazuje, konsekwencja sprawia, że częściej czujemy porażkę, jeżeli zrobimy jakieś odstępstwo od reguły. A granice mają nam pomóc w poznaniu swojego wnętrza, a nie zabierać nam radość z obcowania z drugim człowiekiem. Tym bardziej że zakładając swoją rodzinę, wchodzimy do niej ze swoim bagażem doświadczeń i następuje ścieranie się różnych opcji, spojrzeń na życie, reguł, organizacji dnia. W tym czasie pojawiają się też dzieci, które dopiero co w miarę uporządkowany porządek przewracają do góry nogami, i na nowo trzeba wyznaczyć swoje osobiste granice, ale i granice wobec innych członków rodziny. Życie mocno weryfikuje nasze spojrzenie na różne sprawy. Czasami kurczowe trzymanie się swoich założeń nie jest wcale obroną tylko i wyłącznie swoich granic, ale już przekroczeniem czyichś granic. Dobrze jest obserwować, podejść do innych z empatią, niczego z góry nie zakładać. Niewychodzenie naprzeciw rodzi tylko konflikty.
Dla mnie takim klasycznym przykładem jest spanie z dziećmi. Od samego początku bardzo chciałam, by dzieci spały w swoim łóżeczku, tym bardziej że zawsze mi powtarzano, że się przyzwyczają, że będę więźniem we własnym domu. Dziś często budzimy się w czwórkę. Długo trwało usypianie, wiązało się to też z „wiszeniem na piersi”, to rodziło także wiele sporów o przejmowanie przez męża pewnych obowiązków z tym związanych. Ostatecznie odpuściliśmy i dzieci czasem śpią z nami, kiedy mają taką potrzebę, ale nie jest to już nagminne, czasem wiąże się to tylko ze zwykłym przytuleniem i dalej wracają do swoich łóżek. Doszliśmy do takiego etapu w rodzicielstwie, że umiemy powiedzieć, co nam przeszkadza i na co nie ma naszej zgody, ale też, że są sytuacje, w których nie warto wchodzić na ścieżkę wojenną, bo problem tylko eskaluje. Nie oznacza to, że się czegoś wyrzekamy, tylko chcemy czuć się dobrze, nie ignorując swoich potrzeb i potrzeb swoich dzieci. Nie warto robić czegoś na siłę. Owszem pewne sprawy osobiste, jak poczucie zaufania, przekonania religijne czy światopoglądowe są granicami, które nie podlegają takim samym normom, jak organizacja życia rodzinnego. Ponieważ to one nas określają. Niemniej jednak granice mają pomóc nam zbudować kochający dom w możliwy do zaakceptowania przez wszystkich domowników sposób.
Najlepszą konkluzją do tej części jest cytat z Agnieszki Stein: „Wychowanie zaczyna się od zauważenia i chronienia granic dziecka”. A co jeśli dzieci przekraczają nasze granice? Nie potrzeba nic więcej ponad to, żeby dowiedziały się, że właśnie to zrobiły, że mama czy tata też je posiada i nie na wszystko mają ochotę. Czasami, przyznaję, reagujemy złością. Wtedy też trzeba pamiętać, że my również mamy tendencję do przekraczania ich granic, np. zmuszając je do zjedzenia, dania komuś całusa. Jesteśmy bardziej uprzywilejowani, bo jesteśmy dorośli. Należy dziecko nauczyć szacunku do swoich i do cudzych granic i pokazać, że liczy się też perspektywa widzenia tego samego zdarzenia. Ponadto nie możemy bać się stawiania granic sobie i innym. Dzieci muszą widzieć, że jeżeli czegoś chcemy bądź nie, będzie to wynikiem naszej potrzeby, a nie chęci zadowolenia kogoś albo będzie wynikać z poczucia winy. Jeżeli nie będziemy w tym autentyczni, będą nas testować.
Duże znaczenie w przestrzeganiu granic przez dzieci ma również nasz język i sposób mówienia. Nie może to być język lekceważący, odarty z szacunku, krytykujący, złośliwy. Ponadto ważne, by zwracać się do dziecka w pierwszej osobie, bo wtedy jesteśmy wiarygodni, mówimy o swoich odczuciach. To też wymaga od nas treningu. Jednak widzę, że ta metoda się sprawdza. Co innego dziecko odczuje, kiedy się mu powie: „Nie baw się moim telefonem”, a co innego, gdy: „Nie chcę, żebyś dotykał i bawił się moim telefonem”. Ktoś powie, że takie zdanie nie zawsze przyniesie oczekiwany efekt w postaci nieruszania telefonu. Owszem, i tak się zdarza, ale czasem może się zastanowić, nie ma od razu focha. A dla mnie jako mamy ważniejsze jest to, że tym zdaniem nie wyrządziłam mu krzywdy, nie skrytykowałam. To jest mój mały sukces.
Porażką z kolei nie powinno być nieprzestrzeganie przez dziecko granic, to zawsze można ulepszyć. Porażką jest krzywda mu wyrządzona przez nasze obwiniające słowa czy odejście w drugą stronę, kiedy okłamujemy dzieci, że coś nam się podoba, że coś jest dla nas przyjemne, kiedy wcale tak nie odczuwamy. Albo kiedy będziemy sami decydować za dziecko, co powinno być jego granicą. W ten sposób możemy dać światu dziecko – ofiarę wielu manipulacji.
I już na sam koniec taki mały wyrzut w stronę tzw. różnej maści obserwatorów nas, rodziców. Ktoś może odnieść wrażenie, że współcześni rodzice stale się biczują za zamierzchłe czasy autorytarnego wychowania, które czasem z nas wychodzi do tego stopnia, że dziś są na wskroś tolerancyjni. A wcale nam, rodzicom, nie chodzi o żadne bezstresowe wychowanie, bez zasad, bez granic. Nie możemy rozpatrywać naszej władzy rodzicielskiej w takim czysto prawnym znaczeniu. Jesteśmy za nasze dzieci odpowiedzialni, pomimo wielu upadków, ponieważ nie posiadają naszego bagażu doświadczeń, są mniej dojrzałe, odczuwają swoje bolączki w równej bądź nawet większej mierze niż my, mają ograniczone możliwości wynikające z danego etapu rozwoju. Dlatego nie można ich potrzeb i granic ignorować. Kłopoty zaczynają się właśnie, kiedy dziecko nie czuje granic albo kiedy my uznajemy, że zawsze muszą mieć naszą zgodę. A czasami wystarczy tylko chronić ich integralność i autonomię. Temat rzeka, może kiedyś to wszystko ogarniemy…