O ile zmienia się perspektywa patrzenia na wiele rzeczy czy relacje, kiedy zamiast „muszę” powiemy „chcę”. To zaledwie jedno słowo, a zależy od niego tak wiele. Tylko dlaczego z taką trudnością przychodzi nam ta zmiana? Przecież kiedy coś „musimy”, odczuwamy przymus, wysiłek, może coś, co jest niezgodne z naszą wolą. Jest to z pewnością związane z tym, że oczekujemy danych efektów, ale poza nimi nie interesuje nas już nic. Nawyk używania języka powinności czy inaczej języka nawykowego, jak określany jest czasem w literaturze, wywodzi się głównie z naszej kultury, środowiska czy wychowania. Pewne rzeczy po prostu musiały być takie, a nie inne. I nie miało to na celu z pewnością utrudnienia sobie życia. Wręcz przeciwnie – wszelkie powinności miały nam pomóc lepiej zrozumieć zasady panujące w domu i nimi żyć. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce dla swej rodziny czegoś przykrego. Dążymy do porozumienia, niemniej przy poczuciu bezsilności, irytacji, złości niestety korzystamy najczęściej z tego, co jest nam najlepiej znane. Tylko czy osiągamy wtedy zamierzony cel? Czy są to wyłącznie pozory porozumienia?

Nasze „muszę”, „musisz”, „musimy” wskazują tak naprawdę na brak zaspokojonych potrzeb. Każdy z nas chce zostać zauważony, usłyszany i zrozumiany oraz potraktowany poważnie. Kiedy używamy języka powinności, to mamy nadzieję tak zostać potraktowani. Mamy wówczas ogromną potrzebę, by zrozumiano nasze motywy. Przecież nakazy czy zakazy wystosowane chociażby do dzieci nie są naszym tylko wymysłem, za tym idzie troska, próba nauczenia czegoś dziecka, nasze cele i wartości, które chcemy przekazać, dlaczego na coś się zgadzamy, a na inne rzeczy nie. Niestety często spotyka się to z buntem, a w nas rodzi się irytacja, a tuż obok są wyrzuty sumienia, poczucie winy czy wstyd. Dziecko, które otrzymuje komunikat „musisz”, zostaje pozbawione wyboru. Nawet w stosunku do samych siebie „muszę” nie pozwala nam decydować, sami zamykamy sobie drogę do dialogu. Wyrzucamy sobie swoje błędy, toczymy wewnętrzną walkę.

Gdyby jednak przyjrzeć się każdemu „muszę”, to czy nie dałoby się zauważyć, że wcale nie zawsze musimy coś zrobić, tylko faktycznie chcemy? A sami narzucamy sobie pewien rygor, który nas ogranicza. Kiedy zmienimy perspektywę na „chcę”, łatwiej nam zobaczyć rzeczy, które chcieliśmy zrobić, by zaspokoić swoje potrzeby. Poza tym łatwiej nam również, bez poczucia winy, nie musieć robić rzeczy, które teoretycznie musiały zostać zrobione. Po prostu umiemy sobie i innym odpuszczać. A to bardzo pomocna umiejętność w życiu.

Obok krytycznych słów do siebie samych mamy też tendencję do usprawiedliwiania się, ale i zauważania, że czasem robimy coś dobrze, że błędy to rzecz normalna, albo doceniamy to, co udało nam się zrobić. To zależy od tego, jakie akurat przeżywamy emocje. Przy tych trudnych łatwiej nam siebie bądź drugiego człowieka skrytykować, oskarżyć, nadać mu etykietkę. Niejako przejmuje nad nami kontrolę język powinności. Ale jest światełko w tunelu, kiedy potrafimy dopuścić do głosu słowa życzliwości, empatii. Wówczas łatwiej nam wesprzeć siebie czy drugiego człowieka. To wszystko wskazuje na jeden, acz bardzo ważny wniosek. Komunikacja zbliżająca nas do innych czy do siebie samych, zmiana nawyku z „muszę” na „chcę” wymaga czasu i wysiłku, by się tego nauczyć. Ponadto musi to być działanie w pełni świadome i oparte na empatii, zrozumieniu i wyrozumiałości do swoich błędów czy niedoskonałości.