Co to znaczy prowadzić dialog? Odpowiedź wydaje się być banalnie prosta – to rozmowa dwóch osób. Ale jeśli zagłębimy się w niuanse, to okaże się, że nie każda rozmowa jest dialogiem. Czasami są to po prostu wypowiadane monologi, w których każda ze stron jest pewna swoich racji i nie jest gotowa nawet na wysłuchanie tego, co drugi mówi. Żyjemy bardzo często w bańkach swoich wyobrażeń, wyidealizowanym świecie autoiluzji, mając nadzieję, że to świat będzie się naginał do naszych wyobrażeń, a nie na odwrót. Coraz częściej skręcamy naszą mentalność tak mocno do wnętrza siebie, że gotowi jesteśmy bronić własnych, niepodpartych niczym więcej jak intuicją przekonań, że stajemy się powoli narodem egoistów, egocentryków i w konsekwencji tego wszystkiego – pieniaczy.

Daleki jestem od generalizowania i wiary w narodowe zalety i przywary, ale jeśli spojrzymy na to w ten sposób, że przecież wychowujemy młode pokolenie zgodnie z naszymi przekonaniami, to naprawdę wyjątkiem będzie, jeśli nie przejmą ich od nas i będą myśleć inaczej. Nasze stereotypowe patrzenie na rzeczywistość podlane sosem prawicowej bądź lewicowej (w zależności od preferencji) bieżącej propagandy politycznej jest przekazywane naszym dzieciom jak przez kalkę i oni są wyposażeni w ten sam co my zestaw stereotypów, poglądów, a czasem i przesądów.

Do czasu, w którym nie zaczniemy wśród młodzieży zaszczepiać kultury prawdziwego dialogu i otwartości na to, co do zaoferowania ma inny człowiek (albo nie ma), będziemy stale trwać w marazmie ponowoczesnej kultury, która na sztandarach ma otwartość, tolerancję i dialog, ale w sercach w dalszym ciągu starą, niedobrą plemienność. Bo jak inaczej nazwać sposób naszego funkcjonowania, jak nie plemiennością właśnie. Czytamy tylko „nasze” gazety (o ile w ogóle), wchodzimy na „nasze” portale, oglądamy „naszą” telewizję i głosujemy na „naszych” polityków. Nie to, co „oni”, „tamci” – ci gorsi, źli, z którymi nie ma sensu nawet rozmawiać. Czy nie jest tak?

Jaki powinien więc być dialog, żeby był produktywny? Przede wszystkim powinniśmy wyrzucić z naszej głowy chęć przekonywania kogokolwiek do naszych poglądów, do naszego sposobu widzenia świata, ale raczej otworzyć się na spotkanie z drugim człowiekiem. Ten człowiek ma inną historię, wyrósł w innej rodzinie, która ukształtowała jego przekonania. Musimy wyzbyć się myślenia, że skoro myśli inaczej, to jest gorszy od nas. Bo w dialogu chodzi tak naprawdę o prawdziwe spotkanie, o chęć czerpania i radość dawania. Martin Buber pisał: „Ja staję się w zetknięciu z Ty; stając się Ja mówię Ty. Każde prawdziwe życie jest spotkaniem“. Nie można żyć prawdziwie, zamykając się w, bądź co bądź, ciasnej kopule własnej czaszki. Należy szukać innego człowieka, bo tylko spotkanie, prawdziwe spotkanie, może uczynić nas czymś więcej niż biologiczną maszyną podążającą za instynktami, choćby nie wiem jak szlachetnie racjonalizowanymi.

Bardzo bliskie jest mi myślenie św. Jana Marii Vianneya, który pisał: „Nie mów ludziom o Bogu, kiedy nie pytają, ale żyj tak, by pytać zaczęli”. Jest tak oczywiście nie tylko z Bogiem i wiarą, ale z każdą ideą, każdą wartością, która jest dla nas ważna. Prozelityzm jest błędem i raczej odstrasza, niż przyciąga, a tych, którzy nachalnie wciskają nam swoje racje, bardzo często przełączamy, o ile są w telewizji, albo się na nich zamykamy w realnym życiu.

Chcąc dobra drugiego człowieka, musimy najpierw zaakceptować to, kim on jest, a dopiero potem – na drodze szczerego dialogu – mówić o sobie i tym, co dla nas jest ważne.