Niech Was nie zmyli tytuł. Ten tekst nie jest wyłącznie dla kobiet. Myślę, że każdy mężczyzna może wziąć z niego coś dla siebie, ponieważ nie żyjemy w izolacji. Od narodzin mężczyźni i kobiety wywierają na siebie ogromny wpływ. Począwszy od rodziców, rodzeństwa, babć i dziadków, zataczamy coraz większy krąg ludzi obu płci, które pozostawiają jakiś ślad w naszych umysłach. Jako kobieta, żona i matka piszę o wpływie kobiet, tych najbliższych, na rozwój społeczny dziecka. Trochę jakby z założenia jestem już „naznaczona” i czuję się oceniana przez pryzmat tego, jak dobrze wywiązuję się ze swoich ról. Co więcej, każdy, kto wyciąga swoje wnioski na mój temat, ma własne kryteria oceniania, czasem utarte według jakiegoś powtarzającego się w rodzinie wzorca. Nie ma w tym wypadku jakiegoś uniwersalnego odniesienia, według którego moglibyśmy dokonać krytyki. Nikt również nie pyta, jak ja to widzę, chociaż osoby, które znają mnie trochę lepiej, znają już moje stanowisko w tej kwestii i raczej nie widzą problemu. Raz nawet przeprowadzono ze mną na ten temat rozmowę w rozgłośni radiowej. O czym dokładnie mówiłam? O tym, w jaki sposób żona, matka, kobieta pracująca zawodowo może pogodzić swoje obowiązki z chęcią realizacji własnych pasji, ciągłym rozwojem osobistym i zawodowym oraz zaangażowaniem w życie społeczne.
Skąd w ogóle wzięło się to pytanie? Zastanawialiście się, dlaczego nikt nie zadaje podobnych mężczyznom? Wyobraźcie sobie wywiad z jakimś znanym aktorem, sportowcem czy naukowcem, który ma trójkę lub czwórkę dzieci i nagle słyszycie: Jak panu udaje się pogodzić swoje życie zawodowe z byciem ojcem? Nie wiem, czy ktoś wpadłby na taki pomysł. Dlaczego ludzi dziwi to, że będąc matką, można spełniać się także na innych polach niż macierzyństwo? Że w ogóle można chcieć robić coś innego niż tylko zajmowanie się dziećmi i domem. I nie trzeba wcale zatrudniać do pomocy pań sprzątających, opiekunek czy ogrodników. Aby rozwinąć ten temat, spróbujmy się na chwilę zatrzymać i zastanowić. Czego tak naprawdę pragniemy nauczyć nasze dzieci?
Przywołując znane już wszystkim powiedzenie: „Dzieci nie słuchają tego, co do nich mówimy, ale uważnie obserwują to, co robimy”, należy zastanowić się, co widzą nasze dzieci, przyglądając się życiu swoich rodziców. Myśląc o ich przyszłości, powinniśmy chcieć wychować je na ludzi asertywnych, podejmujących wyzwania, aktywnych społecznie, odkrywczych i odważnych. Ale jak mają się tego wszystkiego nauczyć, skoro my, matki (a może także ojcowie), jesteśmy uległe, zdające się na to, co przyniesie los. Łatwo rezygnujemy z naszych własnych dążeń, oddalamy w czasie realizację dawnych pasji, poddajemy się domowym obowiązkom, którym nie ma końca. A jak to wygląda z punktu widzenia dziecka? Dziecko widzi mamę, której całym światem jest dom i rodzina. Nie obserwuje przecież rodziców, gdy ci są w pracy, więc tak szybko nie dociera do niego to, że poza tym domowym mama i tata mają także inne życie. Dostrzega system wartości rodziców, który odczytuje niemal intuicyjnie na swój sposób. Ważne jest posprzątane mieszkanie, umyte okna i podłogi, wyszorowane płytki na ścianie i uprasowane ubrania. Mniej ważny jest wspólny czas, aktywność fizyczna, zdrowie, relacje z ludźmi i odpoczynek. Nawet jeśli to nie jest prawda, wygląda tak na pierwszy rzut oka. Najwięcej bowiem czasu poświęcamy właśnie tym rzeczom. I robimy to z myślą o dobru dziecka.
Czy w takim razie jako matka mam prawo do własnego życia? Czy mogę uprawiać sport, spotykać się z przyjaciółmi, uczęszczać na kurs tańca lub rysunku, brać udział w pieszych i rowerowych wędrówkach? Czy wręcz przeciwnie, jedyne, co mi pozostało, to być do ciągłej dyspozycji moich dzieci? A może one wcale nie potrzebują i nie chcą, aby ich mama cały czas krążyła nad nimi jak jakiś patrolowy helikopter? Może wcale nie muszą być pod stałą obserwacją i nie potrzebują naszej reakcji na każdy, najmniejszy problem? W jaki sposób mają nauczyć się samodzielności, jeśli będziemy na każdym kroku im pomagać i je wyręczać? Weźmy pod uwagę taki prosty przykład: sprzątanie pokoju. Jak dzieci mają nauczyć się dbać o „swoje miejsce”, jeśli po powrocie ze szkoły czy z podwórka zawsze wszystko jest posprzątane? Nie dajemy im nawet możliwości, aby zauważyły, że w pokoju był nieporządek. W sumie wszystko dzieje się bez ich udziału. A my? My kobiety (może nie tylko kobiety) popadamy we frustrację, chciałybyśmy czegoś więcej od życia, tyle że nie potrafimy oderwać się od codziennych obowiązków. W psychice budujemy jakąś barierę, którą boimy się przekroczyć. Zupełnie jakby oznaczało to koniec ważnego dla nas etapu i początek czegoś nowego, czego się obawiamy. Problem tkwi w nas, a nie w dzieciach. To my musimy zrozumieć, że mamy prawo żyć swoim życiem, a im musimy dać prawo nauczyć się żyć po swojemu (ale postawić rozsądne granice).
No dobrze, a co z tym wzorcem, którym jesteśmy? To jest trochę bardziej złożone, ponieważ wszystko, co jako ludzie przechwytujemy i zapamiętujemy z dzieciństwa, przekłada się na to, jak układamy nasze życie w dorosłości. Ale to i tak zależy od bardzo wielu czynników, które mogą zaistnieć w różnych kombinacjach. Jednym z nich jest chociażby płeć. Inaczej w życiu zastosuje ten sam wzorzec syn, inaczej córka. On może wymagać podobnego poświęcenia od swojej żony, ona będzie miała większą skłonność do służalczego oddania sprawom domowym. A my? My w tym czasie będziemy czekać, aż syn lub córka osiągną coś więcej, będziemy domagać się aktywności, popychać do wielkich czynów i zwiedzania świata. Tylko jak nasze dzieci mają się do tego zabrać? Argumenty typu: „Ja zawsze chciałam, ale nie miałam czasu, za to wy powinniście korzystać z życia!” nie zawsze przemawiają. Co innego żywy przykład.
Macierzyństwo jednak często zmienia kobiety. Z tyłu głowy zawsze mamy troskę o nasze potomstwo. Nie potrafimy tak całkowicie oddać się jakiejś czynności, nie zostawiając sobie furtki – w razie czego jesteśmy gotowe rzucić wszystko i wrócić do dziecka, tak jak stoimy. I tu jest miejsce na ważną rolę mężczyzny. To od niego zależy, czy kobieta będzie umieć psychicznie uwolnić się od ciężaru odpowiedzialności. Nazbyt często słyszymy lub same powtarzamy, że mąż jest jak dodatkowe dziecko, to znaczy, że w równym stopniu trzeba się nim zajmować. NIE! Mężczyzna, który jest przy naszym boku, powinien być partnerem, a nie podopiecznym. Musi dać radę zaopiekować się dziećmi tak dobrze jak my! A my musimy mu zaufać, że tak właśnie zrobi. W dodatku zadba o to, abyśmy wyszły z domu z głową wolną od złych przeczuć i czarnych myśli. Po jakimś czasie wspomniana wyżej bariera zniknie i odkryjemy życie na nowo. A wtedy... nasze dzieci też będą mogły zacząć je odkrywać na swój sposób. I świetnie się w tym odnajdą.