Rzymski Święty Walenty od wieków jest patronem zarówno zakochanych, jak i szalonych. Dzisiaj w liturgii Kościoła obchodzi się jego wspomnienie. Nie jest prawdą, że jest to nowe święto, a Walenty załapał się na nie przypadkiem. Okazuje się, że ten dzień zakochanych był świętowany już w średniowiecznej Francji. Znawca historii Kościoła prof. Michał Wojciechowski wskazuje nawet na to, że być może ustanowienie tego świętego patronem obłąkanych było żartem średniowiecznego kleru, no bo zgodnie z łacińską maksymą amantes amentes.
Święty ten był rzeczywistą postacią historyczną, a jego życie toczyło się w czasie ciężkich prześladowań chrześcijan przełomu drugiego i trzeciego wieku po Chrystusie. Czas jego męczeńskiej śmierci to lata panowania cesarza Klaudiusza II Gockiego, który był nowej religii bardzo nieprzychylny. Walenty był z wykształcenia lekarzem i bardzo gorliwym chrześcijaninem. Będąc bardzo szanowanym w swoim środowisku, został wybrany biskupem Terni, miasta położonego na północny wschód od Rzymu.
Czasy Świętego Walentego to ciągła ekspansja Imperium Romanum, a co za tym idzie – czas wojen i utrzymywania licznych legionów oraz podniesionej gotowości mobilizacyjnej wśród młodych rzymskich obywateli. Według niektórych cesarzy, w tym Klaudiusza II Gockiego, żołnierz miał się skupić tylko na utrzymywaniu odpowiedniej kondycji i gotowości, a nie zajmować się zakładaniem rodziny. Zabroniono więc żołnierzom się żenić. A trzeba wiedzieć, że służba w rzymskich legionach trwała przynajmniej 16 lat, a w III wieku nawet około 20. Ciężko sobie dzisiaj wyobrazić taki zakaz. Jasne jest więc, że próbowano go obchodzić. Podobnie jak przyjmowanie sakramentów przez mundurowych w czasach PRL-u.
Święty Walenty był więc tym, który potajemnie miał błogosławić śluby rzymskich legionistów, co oczywiście nie podobało się władzy zwierzchniej, bo nie dość, że łamali zakaz związany z zakładaniem rodzin, to jeszcze zgłaszali akces do nowej, niebezpiecznej z punktu widzenia cesarskiego tronu, religii. Walenty stał się więc zbrodniarzem i został wtrącony do więzienia. Nie zabiło to jego ducha, ale raczej, idąc za przykładem Świętego Pawła, traktował to jako zaszczyt, że może znosić cierpienia w imię Chrystusa.
Legenda hagiograficzna głosi, że zakochał się Walenty z wzajemnością w niewidomej córce strażnika, który był oddelegowany do nadzoru nad więźniem biskupem. Zgodnie z podaniem ta miłość miała uzdrowić kobietę, która odzyskawszy wzrok, nawróciła się z całą rodziną na chrześcijaństwo. Trzeba tu wspomnieć na marginesie, że biskupi mogli mieć wówczas żony i zakładać rodziny. Przymusowy celibat dla duchowieństwa to dopiero XI wiek, ale wcześniej zyskiwał on mocno na popularności.
Nawrócenie rzymskiego urzędnika i cud uzdrowienia uczynił z Walentego zbrodniarza wyższej kategorii. Oskarżony był już nie tylko o potajemne udzielanie ślubów, ale o prozelityzm, czyli odciąganie rzymskich obywateli od jedynej słusznej rzymskiej religii państwowej. A tę zbrodnię można już podciągnąć pod zdradę stanu i działanie na szkodę państwa. Walenty został więc skazany na śmierć. Przed zaprowadzeniem go na miejsce ścięcia – jako rzymskiemu obywatelowi przysługiwała mu śmierć „higieniczna”, przez dekapitację – miał napisać do swojej ukochanej list, podpisując go „od twojego Walentego”.
Czy było tak w rzeczywistości, nigdy nie się nie dowiemy. Jest to jednak tak piękna historia, że chcielibyśmy wierzyć w jej prawdziwość. Oznaczałoby to, że istnieje miłość silniejsza niż śmierć i w rzeczy samej rację mieli średniowieczni duchowni, którzy zauważyli, że między miłością a obłąkaniem granica jest niezwykle cienka, szczególnie że ich już obowiązywał celibat.
Amantes amentes – zakochani są jak szaleńcy. Nie tylko 14 lutego, kiedy kwiaciarnie, restauracje, sklepy z biżuterią, kina i tak dalej przeżywają oblężenie. Są nimi zawsze, kiedy decydują się heroicznie trwać przy swoich ukochanych w najtrudniejszych nawet momentach, w których rozum podpowiada, że trzeba odpuścić. Bądźmy szaleni z i dla miłości, bo wszystko na tym świecie przeminie, ale miłość nie. Miłość jest tym, co przetrwa nawet najgorsze dramaty i katastrofy. W końcu w XXI wieku nadal żyjemy, rozwijamy się i kochamy.