Nie od dziś wiadomo, że słowa mogą ranić bardziej aniżeli czyny. Z własnego doświadczenia wiem, że wśród trudnych wspomnień przeważają właśnie słowa, które mocno mnie wówczas zraniły. A które, jak się okazuje, czasami gdzieś w gorszych chwilach potrafią jeszcze człowieka bardziej przygnębić. Nie ukrywajmy – powtarzanie dziecku różnych rzeczy w naszej złości czy bezradności może powodować, że dziecko zaczyna w nie wierzyć. My sobie słownie ulżymy w trudnych chwilach, ale dziecko niechybnie całe życie może je przetrawiać. Jak zatem mówić do dzieci, by nas słuchały, a jednocześnie, by ich nie przygnębiać, tylko wspierać?
Rozmowa z dzieckiem, tłumaczenie, wyjaśnianie to jedno. Klucz stanowi tak naprawdę sposób, w jaki do dzieci mówimy. Czy tonem spokojnym, czy podniesionym? Czy staramy się minimalizować poirytowanie, czy raczej budujemy nieprzyjemny i nerwowy nastrój? Ponadto istotna jest również gestykulacja oraz mimika twarzy, to, czy staramy się rozmawiać z dzieckiem na jego poziomie, czy zawsze z wyższej pozycji.
W swoim krótkim macierzyństwie zdążyłam poznać i niestety sama czasem używać słów czy stwierdzeń, które mogły przynieść negatywne skutki w zachowaniu moich dzieci. Ku przestrodze powiem, że po pierwsze nie porównujmy dzieci do dzieci i przy dzieciach. Nie opowiadajmy o nich, nie krytykujmy dzieci w ich obecności. Nam się może wydawać, że są pochłonięte zabawą, ale one chłoną tak naprawdę to, co o nich mówimy. To ważne, by nie krytykować ich przy obcych ludziach, szczególnie nauczycielach, a także przy dziadkach, ciociach. To najczęściej je upokarza, a nam się wydaje to takie niewinne. Nie bójmy się stanąć w obronie ich granic i prosić o opinię np. nauczyciela na osobności.
Po drugie nie spytujmy dziecka z tego, co było w przedszkolu, raczej zapytajmy, jak minął mu dzień, czy ma na coś ochotę. Pytając, co jadło i czy zjadło, dajemy mu do zrozumienia, że chcemy go tylko kontrolować. Dziecko będzie nerwowe i będzie się czuć oceniane. U nas jest problem z jedzeniem w przedszkolu. Im częściej o to pytamy, tym bardziej niestety problem narasta, syn robi wszystko z jeszcze większym oporem. Pytania o samopoczucie, o to, czy coś ciekawego mu się przytrafiło, szybciej pozwolą nam nawiązać z dzieckiem relację. Ponadto wskazywać będą na naszą dobrą wolę. Poza tym oznaczać będą, że przyjmujemy jego gorsze chwile, niechęć do jedzenia, wysłuchanie argumentów, nawet jeśli byłyby irracjonalne z naszego punktu widzenia.
Po trzecie, kiedy jesteśmy poddenerwowani, pamiętajmy, by nasze wypowiedzi skierowane do dzieci nie były nacechowane negatywnie, żeby były pozbawione oceny i zbędnej interpretacji zachowania dziecka. Dziecku wówczas już nie zależy na rozmowie i powiedzeniu nam o swoich emocjach czy wątpliwościach. Zazwyczaj dla świętego spokoju nam przytaknie, bo chcemy to usłyszeć. Poza tym rozpoczynając rozmowę z dzieckiem, które mogło coś nabroić, nie zaczynajmy od pretensji: „nie kłam”, „nie oszukuj”. Spróbujmy dowiedzieć się, co mogło się wydarzyć. Najczęściej okazuje się, że dziecko ma na daną rzecz inny osąd lub logiczne wytłumaczenie, inne spojrzenie. Ostatnio mój syn nie chciał współpracować na zajęciach z rytmiki, kiedy mieli naśladować chód myszki oraz słonia. W domu powiedział, że chciał być żołnierzem i dlatego maszerował. Cóż…
Po czwarte, starajmy się nie używać tzw. „mocnych” określeń na zachowanie dziecka np. dziecko ryczy, histeryzuje. Można je zastąpić, mówiąc, że po prostu płacze czy jest zasmucone. Uważajmy też z etykietkami, czy to negatywnymi, czy pozytywnymi. Szczególnie gdy dzieci mają jakieś zaburzenia, niedobory czy deficyty. Te określenia nie brzmią miło. A inni ludzie też, chcąc nie chcąc, tak mogą na nasze dzieci spoglądać, co może negatywnie odbić się na naszym dziecku. Staram się już nie tłumaczyć zachowania dziecka, kiedy różni się od innych. Owszem chciałabym, żeby się bardziej otworzył, ale wiem, że na wszystko jest czas, poza tym nie chcę zabijać w nim jego indywidualności i jego wyjątkowości. Podobnie myślę o wyrażeniu, że dziecko jest niegrzeczne. Jest to najczęściej duże nadużycie. Zazwyczaj mamy na myśli fakt, że czasem nie umiemy sobie poradzić z jego temperamentem, żywiołowością.
Zauważyłam, że często podkreślam przy synu, że się wstydzi, albo przy córce, że jest chodzącym żywiołem. Teraz już wiem, że nie jest to dobre. Przecież wiem, że to nic złego, że tacy są. Czasami lepiej nic nie mówić albo powiedzieć, że po prostu potrzebuje więcej czasu, by się z kimś lub z czymś oswoić, a w przypadku córki – odreagować, rozładować emocje. Podobnie jest ze słowem „leniwy”. Nie twierdzę, że dziecko nigdy nie jest leniwe albo nie próbuje się wymigać od obowiązków. Jednak i w tym przypadku dobrze jest dowiedzieć się, czy nie potrzebuje odpoczynku albo czy akurat nie ma innych ważnych rzeczy do zrobienia, które mogą naprawdę przynieść mu większą korzyść. Nie ukrywam, ciągle się tego uczę, by spojrzeć na poczynania dzieci bardziej empatycznie.
I na koniec coś, co najbardziej mnie wzburzało i nadal mocno irytuje. A mianowicie stwierdzenia, które mają bagatelizować problemy dziecka, ignorować jego trudne emocje, czasem może ośmieszać czy zawstydzić. Ile razy słyszę: „nie przesadzaj”, „ogarnij się”, „to nie problem, inni mają gorzej”, „nic na to nie poradzę”, „nie ty pierwszy, nie ostatni”, włos mi się na głowie jeży. Zdarzało się i zdarza i mnie takie zdania słyszeć. Aż odechciewa się wszystkiego. Bo po co komuś mówić o swoim problemie, jak wcale nie chce nas wysłuchać. A tego typu rady w niczym nie pomogą. Chciałoby się usłyszeć choć tyle, że zauważono nasze samopoczucie i że naszemu rozmówcy jest choć trochę przykro. Jeżeli nie umiemy pomóc, to chociaż zaoferujmy swoje wsparcie, możliwość rozmowy i poczucie, że nasz rozmówca nie zostanie sam z problemem. A co najważniejsze nie krytykujmy, że coś przeżywamy, bo każdy z nas ma prawo czuć się gorzej.
Umiejętność mówienia, rozmowy z należytą empatią, szacunkiem czy bliskością wymaga od rodziców czasem niewiele, jeśli uświadomimy sobie, jaki może kiedyś ból wyrządzono i nam przez brak zrozumienia. Nie róbmy tego swoim dzieciom.