Ostatnio wpadła mi w ręce ciekawa pozycja książkowa, która zdaje się przeczyć danym, iż na każde dziecko rodzice średnio wydają między 200 a 300 tysięcy złotych. Książka ta idzie pod prąd, a jednocześnie pokazuje, co jest w macierzyństwie ważne, a co najważniejsze. To książka przewodnik po niekupowaniu. Ciekawie wpisuje się w nurt zero waste.

Autorką książki wydanej nakładem Wydawnictwa Mamania w 2014 roku jest Georgia Cozza. To włoska dziennikarka zajmująca się tematyką macierzyństwa, porodu, połogu, karmienia piersią oraz szeroko pojętego zdrowia i psychologii, w Polsce praktycznie nieznana. Przedstawia ona więc włoską perspektywę i włoski kontekst ekonomiczny. Z jednej strony jest więc ta pozycja pozbawiona polskich realiów, zatem nie odnosi się tak mocno do naszych warunków, a z drugiej pokazuje, iż problem konsumpcjonizmu w rodzicielstwie jest poważnym tematem w wielu krajach europejskich.

Czego można się dowiedzieć z tej książki?

  • jak zaoszczędzić mimo nowego członka rodziny?
  • jak racjonalnie podejść do wychowania dziecka?
  • jak być bardziej „eco” wobec narodzin dziecka?

Książka jest raczej o tym, co jest najważniejsze w macierzyństwie i jakim mechanizmom marketingu biznesu produktów dziecięcych jesteśmy poddawani na tej drodze.

Autorka rozprawia się ze schematami i, jak sama pisze, mitami na temat konieczności kupowania rozmaitych rzeczy i przedmiotów, które mają uszczęśliwić dziecko i… rodziców – od momentu zajścia w ciążę aż do 12. miesiąca życia dziecka, począwszy od ubrań ciążowych, po materacyki, kocyki, pieluchy, grzechotki, karuzelki, bujaki, przewijaki, pieluchy, kosmetyki, podgrzewacze, termosy, słoiczki z jedzeniem, ubrania, zabawki i wiele, wiele innych. Czy rzeczywiście są one niezbędne, by wychować dziecko zdrowe i szczęśliwe? Czy wielość gadżetów, jakie proponują nam producenci, zapewni nam to, co obiecują? Autorka twierdzi, iż nie tylko nie są one często niezbędne, nie są nawet potrzebne, a czasami są nawet szkodliwe. Co ciekawe autorka pokazuje, co oferuje rynek dla każdego etapu rozwoju dziecka i czego dziecko tak naprawdę potrzebuje.

Ciekawe, że sama pisze, iż to „książka bez granic, bez uprzedzeń […]. To nie przewodnik po zakupach ani książka, dzięki której możesz zaoszczędzić. To znacznie więcej. To książka, która pomoże rodzicom bardziej uwierzyć w siebie, zaufać potrzebom wyrażonym przez dzieci i znaleźć w sobie zasady, by wychować dziecko w miłości i szacunku”.

Momentami odczuwa się, iż ta jedyna, słuszna opcja jest bardzo nachalna i wręcz opresyjna. A poglądy są ekstremalne i radykalne. Każde działanie pozaekologiczne i nieminimalistyczne jest obciążone nie tylko moralną odpowiedzialnością za brak równowagi w świecie, ale i osobistą klęską. Nieco narzucający i radykalny styl może wiele osób zniechęcić. Szczególnie tych, którzy szukają oszczędności i ich wybory nie będą poparte zmianą myślenia o konsumpcjonizmie i jego wpływie na rodzicielstwo oraz rodzinę, ta książka rozczaruje. Zmęczy do tego stopnia, że być może zrezygnują z czytania jej do końca.

Jednak warto po nią sięgnąć z jednego powodu. By rozbudzić w sobie wrażliwość i zaufanie do tego, co w nas złożone. Do intuicji i naturalnego wsłuchania się w siebie i w potrzeby dziecka. Nie trzeba być ekologiem, by rozumieć, iż rynek producentów dziecięcego sektora handlu wciąż się powiększa, bo rodzice nie chcą oszczędzać na dzieciach. Bazowanie na rodzicielskiej miłości, wrażliwości i coraz większym dostępie do wiedzy jest podstawą ich marketingu. Jednak, aby zakryć intuicję, mądrość poprzednich pokoleń, naturalne rodzicielstwo, trzeba wciąż nowych dowodów popartych naukowo, aby rozbudzać zachłanność młodych rodziców na posiadanie coraz to nowych i wymyślniejszych przedmiotów, które zaspokoją wszelkie potrzeby dziecka – od fizycznych po emocjonalne. A największy potencjał leży w nich samych. To ekstremalne doświadczenie, jakim jest szczególnie pierwsze dziecko, często destabilizuje młodych rodziców i dlatego łatwo dają się omotać marketingowym chwytom.

Książka ta na pewno daje do myślenia. Pozwala zastanowić się nad potrzebami i sposobem ich zaspokajania zarówno przez dziecko, jak i przez rodziców. Ponieważ dotyka niemalże każdej potrzeby i przedmiotu dedykowanego dla niemowlęcia, możemy naprawdę dogłębnie zastanowić się, co jest nam i małej istocie potrzebne. Nie tylko weryfikuje ilość przedmiotów i zabawek, ale i może wzbudzić kreatywność rodziców. Wiele z interaktywnych przedmiotów mamy wokół siebie. Wiele czynności, które porzuciliśmy w domu na rzecz wygody, z braku czasu może stać się idealnym przyczynkiem do rozwoju dziecka, np. lepienie pierogów czy tworzenie z masy solnej. To niedrogie i naturalne aktywności, które możemy mieć w domu na wyciągnięcie ręki. Nie musimy kupować drogiego piasku kinetycznego czy ciastoliny lub innej drogiej masy. Autorka zachęca też do myślenia, co się stanie z wszystkimi kupionymi zabawkami, z których dziecko już wyrośnie, kiedy zabawka stanie się odpadem. Podobnie ma się sprawa z ubraniami. Dziecięce ubrania są drogie. Zwykle też są noszone krótko, bo maluch szybko rośnie. Drugie życie dziecięcych ubranek ma coraz więcej zwolenników. Także w Polsce.

Czy jednak książka ta sprawi, że zaczniemy żyć zero waste? Nie sądzę, ale na pewno może znacznie ograniczyć apetyt na kupowanie pod wpływem emocji i radości z macierzyństwa i rodzicielstwa. A to jest już mały krok do tego, by zmieniać nasze myślenie o spuściźnie, jaka zostaje po nas w postaci śmieci. Każdy ruch w ograniczaniu ilości śmieci jest wartościowy. Jest jeszcze jeden aspekt takiej zmiany. A mianowicie „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Nasze dzieci uczą się tego, co widzą. Szanowanie przedmiotów, posiadanie rzeczy z umiarem, nierozbudzanie chęci posiadania bez końca, przewartościowanie życia z „mieć” na „być”; przepełnienie życia wartościami płynącymi z żywej relacji, bycia z innymi, wspólnym doświadczaniem tego, co wokół nas – doświadczaniem natury, przyrody – nauczy je być wrażliwymi, a tym samym da dobry start w życiu.

Czy książka ta nauczy cię, jak urodzić (tak![1]) i wychować dziecko zupełnie bezkosztowo? Nie. Choć autorka podaje absolutny niezbędnik, jaki musicie mieć, by zapewnić dziecku zdrowie i bezpieczeństwo. Jednak obok tego bezwzględnie rozprawia się z przedmiotami, które mają przyspieszać naturalny rozwój dziecka np. chodziki, a w rezultacie szkodzą dziecku. Choć może nie każdy będzie stosował do pielęgnacji niemowlęcia tylko wody, oliwy, mączki ziemniaczanej czy używał tylko pieluch wielorazowych, ale jeśli ograniczy się do niezbędnego minimum, odniesie już jakiś mały sukces.

Polecam przeczytać tę książkę szczególnie rodzicom planującym rodzicielstwo. Może stanie się ważnym przyczynkiem do ich rozmowy: Jak wyobrażają sobie swoje rodzicielstwo? Jaką drogą chcą podążyć świadomie? Giorgia Cozza proponuje im drogę niezwykle czułą i pełną uważności: „mniej przedmiotów – więcej szacunku!”.

 

[1] Autorka w ciekawy sposób zwraca uwagę na proces nadmiarowego zmedykalizowana ciąży u współczesnych kobiet. Przykładem tego może być np. wielokrotne robienie USG w ciąży. Rozwój techniki ultrasonograficznej pozwala nam już oglądać dziecko w 3D, dlatego często młodzi rodzice chcą, bez medycznych wskazań, zobaczyć swoje nienarodzone dziecko. Podobnie rzecz ma się z badaniem ginekologicznym w ciąży. Jest określone absolutne minimum, które pozwala nam mieć pod kontrolą rozwój dziecka i matki ciężarnej, a inną sprawą jest cały biznes medyczny związany z prowadzeniem ciężarnych kobiet.