Czego potrafi nauczyć się dziecko w wieku przedszkolnym? Nie pytam tu o literki, liczenie do 10 lub prowadzenie linii po śladzie. Chcę raczej zwrócić uwagę na codzienne czynności. Moje dzieci uczęszczały do naprawdę wspaniałego przedszkola na wsi. Oceniam je tak, porównując do różnych przedszkoli, w których miałam praktyki na studiach. W jednych był zakaz przesuwania krzesełek i wielkie oburzenie, gdy maluchy poustawiały je w rzędzie i wymyśliły zabawę w pociąg. W innym nie dawano dzieciom widelców, ze względów bezpieczeństwa oczywiście, i nawet kotleta musiały jeść łyżką. Jeszcze w innym słyszałam teksty typu: To nic, że taka pogoda, idziemy dwór – może jutro mniej dzieci przyjdzie. Taka rzeczywistość.

W przedszkolu moich dzieci robi się wspólnie sałatkę, używa widelca, odnosi naczynia do okienka, dekoruje pierniki, obiera i kroi owoce oraz warzywa, ale też grabi się liście, sieje i sadzi różne rośliny. Przedszkolaki radzą sobie, jak umieją, mając przy tym poczucie sprawczości, satysfakcję, gdy widzą efekty swojej pracy, np. rosnącą w ogródku sałatę i dynię. I wydaje się to takie oczywiste, że uczą się zwyczajnych czynności, ponieważ właśnie one będą im potrzebne.

No dobrze, a czego uczymy dzieci w domu? Myślę, że bardzo wielu z nas słowo „nauka” kojarzy się z wkuwaniem różnych treści z podręczników. Raczej nie myślimy o tym, co nasze dzieci wynoszą z każdego dnia w domu jako o nauce radzenia sobie w życiu, posługiwania się różnymi przedmiotami czy wykonywania wokół siebie różnych czynności samoobsługowych lub porządkowych. Takie zwykłe odniesienie kubka do kuchni lub nalanie soku do szklanki, a tym bardziej robienie z rodzicami kolacji lub pomoc w pieczeniu ciasta często jest przez rodziców deprecjonowane, a przez to również zaniedbywane. Jako mama czwórki dzieci, ale też jako córka i wnuczka, pamiętam, jak to było kiedyś, i uważam, że należy powrócić do takiego spędzania czasu z dziećmi, który przynosi konkretne efekty w życiu codziennym, a tym samym sprzyja budowaniu relacji.

Ale od początku.

Kilka razy zdarzyło mi się widzieć w sklepie mamę z wózkiem dziecięcym lub sklepowym, w którym siedziało dziecko wpatrzone w ekran telefonu, podczas gdy mama robiła zakupy. Niestety, czasem były to naprawdę małe dzieciaczki. Podobnie w przychodni czy szpitalu podczas czekania w kolejce do lekarza. Zarówno rodzic, jak i dziecko trzymają w rękach komórkę. Chociaż ostatnio spotkałam się z sytuacją, gdy telefonem zajęta była mama, a dziecko siedziało bezczynnie na ławeczce. Przysiadło się do mnie, gdy wyjęłam z torebki książkę i zaczęłam czytać półgłosem mojej Marcie.

Jak to jest, że dzisiaj coraz młodsze dzieci potrafią obsługiwać smartfony, tablety i inne gadżety, ale nie umieją wybrać dla siebie ubrań z szafy, nie umieją posmarować chleba masłem, nie wiedzą, jak się robi herbatę i nigdy nie używali odkurzacza czy mopa. Zawsze mają wszystko zrobione i podane.

Dziś większość sprzętów jest tak łatwa w obsłudze, a mimo to wielu rodziców nie daje swoim dzieciom możliwości nauczenia się tego, jak one działają. Nie stwarzają nawet okazji, aby dziecko samo zapytało. Dzisiaj nie trzeba już odkręcać gazu i zapalać zapałką piekarnika na górze i na dole (pamiętam te poparzone palce). Dziś, aby zagotować wodę na herbatę, często wystarczy nacisnąć przycisk. A jednak wielu z nas woli wszystko zrobić samemu, dzieci niech tego nie dotykają, niech się nie pałętają pod nogami, bo... jeszcze co rozsypią, wyleją, zabrudzą, bo wtedy jest wolniej, dużo bałaganu, a jeszcze więcej pytań i trzeba wszystko tłumaczyć.

Ale! Właśnie w ten sposób uczymy ich również wiele o świecie emocji. Dzieci widzą, czy wpadamy w histerię na widok jednej potłuczonej szklanki. Czy rozsypana mąka to dla nas koniec świata. Ich reakcje będą wzorowane na naszych. Tak właśnie buduje się relacje: rozmową, śmiechem, wspólnym działaniem, przekazywaniem wiedzy i doświadczeń, opowiadaniem o tym, jak to kiedyś było, i radością ze spędzania czasu razem.

Dziś nie ma czasu! Zawsze i wszędzie się spieszymy, doba jest za krótka, pracujemy dużo, odpoczywamy mało. Jesteśmy tym wszystkim zmęczeni i potrzebujemy spokoju. Myślę, że to jest jedna z przyczyn tego, że wielu rodziców daje się zmanipulować reklamom. Co mam na myśli? Sceny pokazywane w blokach reklamowych, które przedstawiają rodzicielstwo jako koszmar „wytrzymywania” z dziećmi. Na przykład: jeśli jedziecie na wspólną wycieczkę lub w długą drogę samochodem a Wasze dzieci kłócą się i biją na tylny siedzeniu, kupcie im szybko tablety, niech każdy zajmie się sobą i po kłopocie. Dalej: gdy nie możecie się porozumieć, co oglądać wieczorem, i każdy chce co innego, wykupcie pakiet „jakiśtam”, a wtedy każdy członek rodziny zamknie się w swoim pokoju i włączy ten program, który go interesuje. I po kłopocie.

Kiedyś miałam ciekawą rozmowę z chłopcami, którymi opiekowałam się na jednej z kolonii. Dołączyłam do gry „Wyzwanie lub pytanie” i zostałam zapytana, czy chciałabym, aby wróciły czasy bez internetu i komórek. Wytłumaczyłam im pokrótce, co mi się podoba w nowej technologii, a co uważam za duży minus. Powiedziałam też, że ludzie siedzący z głową w telefonach bardzo dużo tracą, dlatego moje dzieci nie mają komórek. No i się zaczęło. Zostałam zasypana pytaniami, wyrzutami, a nawet oskarżeniami o to, że krzywdzę moje dzieci. Mówili to chłopcy w wieku 8–10 lat, więc cierpliwie odpierałam ataki. Powiedziałam im, co moje dzieci mają zamiast tego i co takiego robią, że się nie nudzą. Wymieniałam tu różne narzędzia od kluczy, poprzez młotki i śrubokręty oraz scyzoryki, którymi robią strzały do swoich łuków. Od jednego 10-latka usłyszałam, że on nie może używać noża nawet przy jedzeniu, bo mama boi się, że się skaleczy. Potem rozmawiali między sobą i wielu z nich mówiło, że poproszą tatę o śrubokręt albo o scyzoryk.

Podejrzewam, że wielu rodziców oczyma wyobraźni widzi wspomniany śrubokręt i dziecko z wydłubanym okiem. Takie narzędzia w rękach dzieci budzą w nas grozę i strach o ich zdrowie, a nawet życie. Jeśli tak jest, to trzeba cofnąć się kilka akapitów wyżej i jeszcze raz przeczytać zdanie o WSPÓLNYM spędzaniu czasu. Czemu łatwiej jest dać do ręki smartfona niż scyzoryk? Bo wielu rodzicom wydaje się, że wtedy nie trzeba dziecka pilnować, można zostawić bez nadzoru i tak sobie poradzi. Rzeczywistość jednak pokazuje co innego. Niepilnowane dzieci to teraz te, które zmagają się z uzależnieniem od telefonów komórkowych. To, co miało ułatwić życie nam rodzicom, w efekcie przyniosło więcej szkód niż korzyści. Ale tak przeważnie jest, że pozornie łatwe rozwiązania tylko omijają problem, zamiast się nim zająć. Ten później wychodzi na wierzch jeszcze większy i jeszcze trudniejszy. Najlepszy czas, aby zająć się dziećmi i ich problemami jest TERAZ!