Miłość to obecność. Ta definicja mi najbardziej odpowiada. Bardzo często zapominamy, że po okresie zakochania, fascynacji, przychodzi rutyna i codzienność, które bardzo często niewiele mają wspólnego z eksplozjami endorfiny i dopaminy. Niewiele mają wspólnego z motylami w brzuchu i całym tym hollywoodzkim blichtrem. Pozostaje trwać w decyzji. Bo miłość to też decyzja, którą podejmujemy, będąc odpowiedzialnymi za słowa. Oczywiście czasami zdarza się nie wytrwać, rzucić ręcznikiem, ale to też pewien znak czasów, współczesności.
Dobrze, że są takie święta jak to dzisiejsze - walentynki. Jest to święto tak odklejone od swojego patrona, którego zredukowano do imienia, a jego wizerunek zastąpiono pulchnymi amorkami i kiczowatymi serduszkami, że może być doskonałą ilustracją postmodernizmu. Ale też nie ma się co na to skarżyć. Znów – znak czasów! Miłość tego dnia odmieniamy przez wszystkie przypadki. Kochamy i chcemy być kochani. To dla człowieka normalne.
Warto tego dnia zastanowić się nad tymi innymi aspektami miłości – rodzicielskiej, braterskiej, siostrzanej, przyjacielskiej, do babci, do dziadka i tak dalej. A więc tych miłości nieromantycznych, tych miłości przywiązania, relacji, wspólnych wspomnień. Czasami żałuję, że język polski nie ma większej liczby słów na określenie miłości, jak choćby język grecki, który ma eros na miłość fizyczną, amor na miłość romantyczną, caritas na miłość przyjacielską, agape na miłość bezinteresowną, dzielenia się sobą. Tyle słów na naszą jedną miłość.
Pamiętajmy więc, że żadne wielkie gesty, żadne wielkie słowa nie zastąpią obecności. Bądźmy więc obecni!