Tradycją przez małe t uświęconych jest wiele bardzo dziwnych zwyczajów. U nas w Polsce bardzo często wiążą się one z wydaniem z siebie okrzyku „na zdrowie i oby nam się!” oraz wielu innych tego typu.
Pijemy więc, kiedy żona zajdzie w ciążę, kiedy dziecko się urodzi, kiedy je ochrzcimy. Przy I Komunii Świętej większość daje spokój, ale przecież wieczorkiem, jak dzieci śpią, to już można, czemu nie. Pijemy na weselu, pijemy na stypie, pijemy na urodzinach, imieninach, podczas świąt (a przecież zawsze znajdzie się coś do świętowania). Polska „kultura biesiadna” jest kulturą picia alkoholu, często bez kultury.
Absolutnie nie chcę tu demonizować alkoholu, ale zwrócić uwagę na jeden niepokojący fakt, z którym często sam się spotykam, ale zanim do tego, to garść statystyki. W 2015 roku przeciętny Polak wypił 9,41 litra stuprocentowego alkoholu, na co składa się między innymi 99,1 litra piwa na osobę (wliczając noworodki) i 6,5 litra wina na osobę. Piwo i wino razem to 6,21 litra czystego alkoholu na osobę rocznie. Reszta to wyroby spirytusowe. Robi to ogromne wrażenie. Wprawdzie proporcje na przestrzeni lat się zmieniały, Polacy piją więcej piwa, a mniej wódki, ale w porównaniu z rokiem 1992 pijemy więcej o jedną trzecią.
Istnieje społeczne przyzwolenie na przekraczanie ogólnie przyjętych norm. Dzięki Bogu od kilkunastu lat zwraca się szczególną uwagę na problem związany z piciem alkoholu przez kobiety w ciąży, ale już na przykład wiele osób wybacza prowadzenie auta po jednym piwie. Bardzo często wstydzimy się zwrócić komuś uwagę z obawy przed otrzymaniem łatki oszołoma. Napominanie błądzących to nasz obowiązek. Lepsze jest jednak dawanie przykładu własnym życiem. Z własnego doświadczenia widzę, że przy stole, przy którym siedzę, pije się mniej niż przy innych, nie tylko dlatego, że ja nie piję, ale inni są jakby bardziej powściągliwi. Ta kultura picia wymaga włożenia buta w drzwi, wymaga radykalnego świadectwa, ale bez dydaktyzmu, bez pouczania. Bo nie słowa, ale czyny pociągają najbardziej.
Ja się z tej kultury wypisałem sześć lat temu. Nigdy co prawda z alkoholem nie miałem problemów, ale wydarzyło się w moim życiu kilka zwrotów, po których głęboko się nad tym wszystkim zastanowiłem. Po pierwsze pojawiło się w moim życiu kilka osób, które źle mi życzyły, a mówiąc językiem konfrontacyjnym, stały się moimi wrogami bez wypowiadania wojny. Bardzo mnie to wtedy zabolało. Po drugie zbliżał się najważniejszy dzień w moim życiu, a więc ślub z wybranką serca. Miłość i nienawiść, dwa bieguny, które paradoksalnie można do siebie zbliżyć. Ja znalazłem receptę.
Tuż przed ślubem postanowiłem, że nie będę pił, w ogóle. Nie postawiłem sobie limitu czasowego, żadnych specjalnych warunków. Ale temu postowi, bo tak chcę na to spoglądać, nadałem dwie intencje. Pierwsza to o łaskę nawrócenia dla moich nieprzyjaciół, a druga to o miłość w małżeństwie. Początkowo nie byłem pogodzony z tym, że ktoś może o mnie źle myśleć na podstawie fałszywych przesłanek, bo tak to wyglądało, ale z czasem, jak brnąłem w ten swój post, w moim sercu, duchu i rozumie zakwitło przebaczenie. Nie mam już żadnych obaw. W małżeństwie też układa się świetnie, więc to działa. Moje niepicie nie jest absolutnie jakąś aureolą, którą noszę, nie jest jakimś wielkim zaszczytem, który inni mają podziwiać. Dla mnie jest to codzienność. Wcale nie prowadzę krucjaty, aby inni robili tak jak ja. Wierzę w to, że każdy ma dla siebie jakąś drogę. Nie wylewam alkoholu znajomym ani ich nie potępiam. Bawię się na weselach, na których jest alkohol, ale go nie piję. Tak samo jak nie jem niektórych potraw, bo po prostu ich nie lubię.
Mam taką anegdotę z dnia ślubu. Do kościoła pojechałem swoim autem, a z wesela wróciliśmy z żoną również swoim autem – starym, czerwonym fordem. Po parunastu minutach szukania miejsca parkingowego pod blokiem w końcu się udało. A była to 6:30 rano. Wysiedliśmy – ja w garniturze, żona w sukience. Tylko sąsiad, który wybierał się na ryby, stanął w osłupieniu i chyba za bardzo nie dowierzał. Jego wyraz twarzy zapamiętam do końca życia. Od tamtej pory nigdy nawet nie naszła mnie ochota na alkohol. Przyjaciele zrozumieli.
Kardynał Stefan Wyszyński, sługa Boży, pisał: „Przez abstynencję wielu do trzeźwości wszystkich”. I to jest ta myśl, która w jakiś sposób nadaje sens mojemu wyborowi. Dziś, kiedy jesteśmy po kolejnym Kongresie Trzeźwości, chciałbym zaapelować o odwagę i chociaż jednorazowe postawienie się tej kulturze picia. To naprawdę działa!