Jesteśmy młode i ciut starsze. To granice bardzo subiektywne. Mimo tych różnic wszystkie bywamy zmęczone. Padamy na twarz. Pada nam koncentracja w pracy i cierpliwość w domu. Jesteśmy rozkojarzone, zirytowane. I zaczyna się nasze wołanie o pomoc: musimy odpocząć!
Chcemy wyjechać. Wyjechać, ale gdzie? Polska? Morze, góry? Jest środek sezonu. Ceny wywindowane. Nad morzem wiecznie pada, wieje. W górach jest zimno. Co robić z dziećmi w górach? Pewnie nie będą miały siły chodzić? Jezioro? To las i kleszcze. To może za granicę. Samolot? Boję się samolotem. Autem do Chorwacji? Za daleko z dziećmi, które mają chorobę lokomocyjną. Wycieczka all inclusive? Jak przychodzi co do czego, to się okazuje, że promocje last minute w ogóle nie istnieją. Chcemy wyjechać.
Pakujemy się. Do toreb, waliz, plecaków wkładamy mnóstwo powinności. Nawet zaległe książki wkładamy jak wielki wyrzut sumienia, że może w końcu teraz uda się je przeczytać! Ładujemy laptopa, smartfona, tablet. Sprawdzamy trzy razy, czy tam, gdzie jedziemy, jest na pewno w-fi. Nieważne, że jedziemy na sam koniec świata, gdzie do kawy dają mleko od krowy. Wi-fi musi być. No i zasięg. Nie możemy stracić zasięgu!
Wyjeżdżamy. Jesteśmy wkurzone, że to tak daleko, że droga kręta, że prosta i szum jak na autostradzie, że pociąg się opóźnia, że w nim śmierdzi, że ktoś obok śmierdzi. Jechanie na wakacje do łatwych nie należy. Wkurzają nas dzieci. Ich pytania: już? Pytania, które pojawiają się 5 minut po tym, jak wsiądziemy do auta?! Co tam, że dzieci małe i czasoprzestrzeń dla nich nie istnieje? Powinny wiedzieć, że nie „już”, a „jeszcze”!
Jesteśmy. Pokój za mały, za duży, mogłyby być dwa. Jest na pierwszym piętrze, mógłby być na parterze lub całkiem odwrotnie. „Jesteśmy” jest najtrudniejsze, bo zderza się z naszymi oczekiwaniami, które wyrosły na ostatnią chwilę z chaosu niedoprecyzowanych myśli: muszę odpocząć! "Jesteśmy" oznacza, że nie ma wyjścia. Pokój w hotelu opłacony. No jakiś smutniejszy niż na zdjęciach, niby te same krzesła, stoły, łóżko, ale wygląda jakoś gorzej. Domek na Mazurach śmierdzi wilgocią. Ten nad morzem okazał się za daleko od morza. Ten w górach, niby wszystko fajnie, ale łazienka na korytarzu. "Jesteśmy" jest trudne.
Odpoczywamy. Ale chwileczkę! A zdjęcie, że odpoczywamy? A poinformowanie świata, że odpoczywamy? Koniecznie. Wyciągamy nasze aparaty wszelakie. Czekamy na właściwie słońce. Świat nie może się dowiedzieć, że odpoczywamy w cieniu! Jest leżak, dużo trawy. Do ręki bierzemy jedną z tych wielkich książek, które przytaszczyliśmy ze sobą. Latają muchy, komary, rozglądamy się, czy nie zaatakowały nas kleszcze. Słyszymy dzieci. Jedna strona jakoś poszła. Znowu słyszymy dzieci. Chyba to do nas. Mamo, pobaw się ze mną? Nie, to niemożliwe, że do nas. Jednak do nas. Dobrze. Zirytowane odkładamy książkę. Bawimy się. Jeśli nie mamy dzieci, zirytowane patrzymy kątem oka na tych, co mają, dlaczego się z nimi nie bawią? Dlaczego te dzieci tak krzyczą? Dlaczego o coś proszą? Kawa wystygła. Planujemy wycieczkę rowerową. Pięknie. Las. Jezioro. Góry. Strumień. Droga nad morze. Nasze serce raduje się widokami. Wpadłyśmy w kałużę. Mamy brudny but. Nasze dziecko wpadło w kałużę, ma brudny but. Mogła w kałużę wpaść nasza koleżanka, a nawet mąż, z którym nie mamy jeszcze dzieci. Nieważne. Kałuża jest punktem zwrotnym wakacji. Bo, czy trzeba było wpaść w kałużę?! Można uważać! Same mogłyśmy uważać! Z nas niezdary, z innych niezdary. Brudna noga to jeszcze nic, ale brudny but?! Jak z nim odpoczywać?!
Dzień do wyjazdu. Już? To niemożliwe, że już! Odpoczywamy w panice. Patrzymy z przerażeniem na mapę i wszystkie punkty w pobliżu, do których nie udało nam się dotrzeć, wszystkie górskie szczyty, na które nie udało nam się wejść, jeziora, w których nie udało nam się wykąpać i smażalnie ryb, w których miałyśmy zjeść dorsza z frytkami. Jak to, już koniec?
Nie odpoczęłyśmy. Pijemy rano kawę w pracy, w domu i myślmy sobie, co takiego się wydarzyło? Jak to się stało.
Prawdopodobnie doszło do ZNNO, czyli zżarły nas nasze oczekiwania. Wydaje się, że żeby odpocząć, trzeba odpuścić światu, czwartemu dziecku, mężowi, koleżance, w końcu samej sobie. Nawet pani w pensjonacie, która gada za dużo, trzeba odpuścić. Inaczej nie mamy żadnych szans na odpoczynek. Najmniejszych! Trzeba odpuścić nieprzeczytane książki, niezdobyte szczyty. Jakkolwiek banalnie to zabrzmi: cieszyć się tym, co tu i teraz. Krową. Traktorem. Ubłoconą drogę potraktujmy jak najlepszą przygodę. Jeśli zaplanujemy, że wstajemy rano, a wstaliśmy w południe. Uśmiechnijmy się do tego naruszenia normy. Widocznie potrzebowałyśmy kilku godzin snu więcej! Jeśli zaplanujemy plażing, a pogoda do kitu, uśmiechnijmy się do naszych nowiutkich kaloszy i zorientujmy się, gdzie dają najlepszą kawę w mieście lub na naszej wsi. Powalczmy z naszym ZNNO. Gdy nasze dzieci zawołają nas do wspólnej zabawy, ucieszmy się, że jeszcze chcą z nami spędzać czas, bo pewnie już długo to nie potrwa i w końcu dorosną!
I małe P.S.
Mądrzy mówią, że nie kupuje się jedzenia, kiedy człowiek jest głodny. Prawdopodobnie ci sami mędrcy mogliby powiedzieć, że nie planuje się wakacji, kiedy jest się zmęczonym. I prawdopodobnie mogliby mieć rację. Jeśli wiemy, że trudno nam z naszym ZNNO, to tym bardziej zróbmy to w lutym. Spontaniczni mogą wyjeżdżać z dnia na dzień. Powodzenia. Odpoczywajcie!