Depresja to nadal jedna z najbardziej tajemniczych chorób. Dotyka umysłu i ciała człowieka. Odbiera życiu kolory i energię. W zamian daje świat wypełniony smutkiem, obojętnością, niepokojem i lękiem. Ból psychiczny i fizyczny utrudnia funkcjonowanie, odbiera radość życia. Choć depresja to ciężka choroba i wymaga pomocy specjalisty, to nie wolno nie docenić terapeutycznej roli relacji międzyludzkich.
Jak więc towarzyszyć osobie zranionej depresją? Jak z nią rozmawiać? Jak się zachowywać?
Ksiądz Grzywocz, „kapłan od depresji”, mówił: „Osoby depresyjne to często ludzie o niezwykłej wrażliwości, delikatni jak cienkie kartki tajemniczej księgi, z której tak wiele można wyczytać”. A więc delikatność i empatia oraz pewien rodzaj pokory wobec tajemnicy cierpiącego człowieka. To punkt wyjścia. Ale i bardzo konkretne wyzwanie. Jak je zrealizować w praktyce?
Kiedy patrzymy na osobę cierpiącą na depresję, to odruchowo chcemy skierować ją na „prawidłowe” tory, bo wydaje się nam, że pewnie na chwilę z nich wypadła. A więc rzucamy garść mobilizujących wskazówek:
- „otrząśnij się”;
- „po prostu weź się w garść”;
- „nie daj się”;
- „będzie dobrze”;
- „nie jest tak źle, inni mają gorzej”.
To nie jest empatia. To narzucanie komuś swojego punktu widzenia. Tymczasem empatia to zdolność patrzenia na drugiego człowieka jego oczami, to współodczuwanie z nim.
Empatia zakłada najpierw uważność na słowa drugiego człowieka. A więc pozwalamy mu wyrazić, co czuje, czego się boi. Cierpliwie wysłuchujemy jego skarg, żalów, obaw. Nie komentujemy, nie kwestionujemy jego uczuć. Słuchamy. Z uwagą i próbą zrozumienia. Okazujemy zainteresowanie. Poświęcamy czas.
To już bardzo dużo, żeby osoba cierpiąca na depresję nie czuła się odtrącona, niepotrzebna, niewarta zainteresowania.
Nie bójmy się zadawać pytań. Ale bądźmy cierpliwi i wytrwali. Czasami potrzeba kilku prób, żeby chory podjął dialog. Ale to pozwoli nam lepiej zrozumieć, co tak naprawdę czuje. A choremu pokaże, że nam na nim zależy. Kiedy obserwujemy tendencję do pesymistycznego generalizowania („nikt mnie nie szanuje”, „nic mi się nie udaje”), możemy poprzez pytania o konkrety przełamywać takie myślenie („kto ostatnio nie okazał ci szacunku?”, „co ci dzisiaj nie wyszło?”). Kiedy poznamy spojrzenie chorego na wiele spraw, możemy, a nawet powinniśmy pokazywać fakty i wydarzenia z innej perspektywy. Kiedy widzimy, że stan chorego się pogarsza, a on nie chce słyszeć o pomocy specjalisty, warto okazać pewną dyrektywność, pokazując wymiar choroby („Od trzech tygodni nie dbasz o siebie, z nikim nie rozmawiasz, nie wychodzisz z domu. Potrzebujesz pomocy”).
Swoje wsparcie możemy okazać poprzez zapewnienia o przyjaźni, chęci pomocy, przywiązaniu:
- „chętnie cię wysłucham”;
- „razem coś wymyślimy”;
- „zawsze możesz do mnie przyjść”;
- „pomogę ci uporządkować twoje sprawy”.
Nie udawajmy jednak pewnych siebie, kiedy sami czujemy bezradność. Lepiej wtedy szczerze powiedzieć:
- „widzę, że to trudna sytuacja”;
- „nie wiem, jak ja bym sobie z tym poradził”;
- „nie wiem, jak w tej chwili ci pomóc, ale obiecuję, że poszukamy jakiegoś sposobu”.
Podczas rozmowy z chorym stosujmy ogólne zasady dobrej komunikacji – mową ciała okażmy otwartość i szacunek, np. pochylenie ciała w kierunku rozmówcy, podtrzymanie kontaktu wzrokowego, odpowiedni ton głosu. Nie bójmy się milczenia. Czasami potrzeba tylko obecności.
Mówmy też o sobie. Naturalnie i zwyczajnie. Opowiadajmy o swoim dniu, o emocjach, o tym, co nas spotkało, co nam się udało, a co nie wyszło. Traktujmy chorego jako kogoś, z kim chcemy dzielić, to co dla nas ważne.
A więc empatyczna komunikacja.
Co jeszcze może pomóc?
Przyjrzyjmy się następującej scence:
W fotelu przy oknie siedzi mężczyzna. Nie reaguje na otoczenie. Patrzy przed siebie. Na dywanie obok bawią się dzieci. Budują wysoką wieżę z klocków. To już kolejna próba, bo wieża co chwilę się przewraca. Kobieta w kuchni obok szykuje obiad. Podśpiewuje pod nosem. Spogląda na mężczyznę z troską. Podchodzi do niego, kładzie mu rękę na ramieniu. Przez chwilę patrzy razem z nim przez okno. Za chwilę jednak z uśmiechem zapowiada jego ulubiony obiad. Nakrywa do stołu. Podczas obiadu opowiada o koleżance z pracy, której zaginął pies. Po obiedzie proponuje spacer. Mężczyzna się waha. Kobieta zachęca, ale nie nalega. Wieczorem chce wspólnie z nim obejrzeć film. Mężczyzna nie okazuje entuzjazmu. Kobieta nie traci nadziei, że to chwilowe. Próbuje żyć normalnie. I czeka na powrót mężczyzny.
Zwyczajne życie. Pełne codziennej krzątaniny, wspólnego czasu, wspólnych spraw, ciepłych słów i czułych gestów. Starajmy się włączać chorego w to życie, nie izolować go. Nawet jeśli czujemy, że nas odrzuca, że się nami męczy.
Cierpiący na depresję Tomasz Jastrun zapisał na swoim blogu: „Ewa dała mi dużo ciepła i bliskości, może na tym paliwie trochę pojadę”.
A osoby, które wyszły z depresji, wspominały, że leżały w głębokiej studni, w której nie widziały żadnego światła, nie słyszały żadnego dźwięku. Ale od czasu do czasu pojawiała się jakaś twarz. I to była dla nich nadzieja.
A więc bliskość i towarzyszenie. Obok empatycznej komunikacji to druga forma pomocy chorym na depresję.
Wartość tego towarzyszenia pięknie puentuje ks. Grzywocz:
„(…) kiedy cierpienie przesłania światło, potrzeba kogoś, kto widzi więcej i kto ciepłem swej mądrej obecności będzie przekonywał «niewidzącego», że warto postawić pierwszy krok w stronę życia. (…) Należy wtedy być przy tym człowieku, blisko niego, być delikatnym i cichym pomostem, przez który wróci do życia. Celem jest przywrócenie tego człowieka do życia. Zrobić mu herbatę. Niech poczuje jej ciepło, realność. Wziąć go na spacer, pokazać mu słońce, przytulić”.